wtorek, 26 czerwca 2012

Dziewiąty.

*Oczami Jennifer

Od castingu to Top Model minęły dwa tygodnie. I chociaż trwałam w postanowieniu, że schudnę to ani jeden zbędny kilogram mi nie ubył. Patrzyłam w lustro z odrazą do samej siebie i na okrągło zadawałam sobie jedno pytanie: co ja takiego zrobiłam, że tak wyglądam? Bo w sumie ani ładna, ani chuda nie jestem. Wyglądam jak pączek, tylko, że z głową, dwoma rękami i nogami. Nigdy wcześniej tak na siebie nie patrzyłam. Nie przeszkadzało mi to jak wyglądam. Może nie uważałam, że jestem jakaś piękna, czy coś ale też nie myślałam o sobie samej, że jestem brzydka. I tak samo było dzisiejszego dnia. Pierwsze co zrobiłam po obudzeniu się, to stanięcie na wadze. Tylko tyle, że wyszedł mi kilogram więcej, co mnie bardzo nie zadowoliło. Postanowiłam, że od dzisiaj będę ćwiczyła. I tak też zrobiłam. Pompki, przysiady, wiele rodzai brzuszków. Po ćwiczeniach wzięłam prysznic, umyłam zęby, twarz i usiadłam przy biurku, włączając laptopa. Do mojego pokoju przyszła mama.
- Jennifer zbieraj się jedziemy do babci na imieniny.
- Nie chcę. - odpowiedziałam, bo wiedziałam, że będzie tam dużo jedzenia.
- Trudno. Jedziesz i już. - rozkazała mi moja mama i opuściła pokój. Żeby się nie kłócić wyciągnęłam z szafy jakieś elegantsze ubranie, które na siebie włożyłam. Następnie podeszłam do małego lustra. Przeczesałam swoje blond loki i wyszłam z pokoju.
- Możemy jechać. - krzyknął mój brat, widząc,że jestem gotowa. Całą rodziną opuściliśmy mieszkanie, zamknęliśmy drzwi na klucz i zeszliśmy klatką schodową w dół. Po czym skierowaliśmy się na parking, gdzie stał nasz samochód. Wsialiśmy do środka i ruszyliśmy w drogę, mianowicie za miasto, na pewną małą wieś obok lasu, gdzie mieszkała nasza babcia. Po godzinie jazdy byliśmy na miejscu. Naszym oczom ukazał się mały, biały, drewniany dom. Pod nim zaparkowany był samochód mojej ciotki i jej rodziny. Podeszliśmy całą czwórką pod drzwi, w które zapukała moja rodzicielka. Niebawem otwarły się, a w nich stanął uśmiechnięty wujek, Paul.
- Witam rodzinkę. - przywitał nas entuzjastycznie, po czym wpuścił do środka. Przeszliśmy do salonu, w którym siedziała ciotka z dziećmi, dwoma kuzynami i kuzynką, no i oczywiście babcia. Kiedy przywitaliśmy się ze wszystkimi, złożyliśmy babci życzenia. Następnie mama i ciocia przeszły do kuchni, by przynieść poczęstunek, który ułożyły na stole w jadalni. Kiedy wszyscy goście częstowali się zankomitymi ciastami, ciasteczkami i innymi pysznymi poczęstunkami, ja walczyłam z samą sobą by nie wziąć ani jednego. Niby jedno małe ciastko czy kawałek placka by mi nie zaszkodziło, ale wiem, że później trudno byłoby mi się powstrzymać od wzięcia kolejnej porcji. Tak więc stałam jak słup gapiąc się na okno.
- Jennifer, czemu się nie poczęstujesz? - spytała mnie po cichu ciotka, podchodząc do mnie.
- Bo się odchudzam. - powiedziałam jej, bo gdybym powiedziała, że nie mam ochoty i tak zaczęłaby mnie namawiać.
- Z czego? Przecież jesteś szczupła.
- Wcale nie. - wciąż w mojej głowie kręciły się urywki z castingu do Top Model, słowa jurorów na mój temat, a szczególnie to o mojej masie ciała, sylwetce.
- Nie daj się prosić, przynajmniej jedno. Nie zaszkodzi ci.
- Może później.
- Jak chcesz. - powiedziała, po czym odeszła. Wszyscy o czymś rozmawiali. Widząc na naszych, młodych twarzach znudzenie, wujek postanowił, że weźmie naszą całą piątkę na spacer, po lesie. Od razu się zgodziliśmy. Wyszliśmy z domu. Szliśmy gęsiego , wąską ścieżką. W powietrzu roznosił się zapach drzew oraz śpiew ptaków. Po godzinnym spacerze z powrotem wróciliśmy do domu naszej babci. I w tedy to się stało... Głodna, bo nic nie jadłam od rana, pod namowami cioci, czy babci sięgnęłam po jeden kawałek ciasta. Kiedy znalazł się w moich ustach, poczułam szczęście, radość. Lubiłam słodycze. Nigdy jakoś tak nie patrzyłam na to, że przytyję bo zawsze myślałam, że do grubych nie należę. Kiedy skończyłam z jednym kawałkiem, sięgnęłam po drugi, tym razem inny, placek z truskawkami. Sytuacja znowu powtórzyła się. I tak w kółko, w kółko i w kółko. Rodzina postanowiła przenieść się na taras. Mój brat z kuzynami postanowili porzucać do kosza, na pobliskim boisku. Moja czteroletnia kuzynka siedziała ze starszymi na zewnątrz, a ja zostałam w salonie. Z braku pomysłów włączyłam telewizor. Na szczęście babcia miała satelitę, dzięki czemu miałam w czym wybierać. Niestety, na nic ciekawego nie natrafiłam. Dlatego po wciśnięciu byle losowej kombinacji cyfr, wyskoczył program, na którym zapszestałam poszukiwań. Zaczynał się właśnie film.
- W sumie nie zaszkodzi obejrzeć. - powiedziałam do siebie i wgapiłam swoje spojrzenie w ekran telewizora. Jak się okazało był to film o nastoletniej dziewczynie, która wpędziła się w poważną chorobę jaką jest bulimia. Dziewczyna by schudnąć zaczęła wymuszać po posiłkach wymioty. Naszczęście poddała się leczeniu, na czym zakończył się film. Postanowiłam wyłączyć telewizor. Kiedy odkładałam piloty na półkę do pokoju przyszła moja mama.
- Będziemy się zbierać. - oznajmiła, na co ja tylko kiwnęłam głową. Jednak najpierw umyliśmy naczynia, a resztę poczęstunku włożyliśmy do lodówki. Pożegnaliśmy się z babcią. Wsiadliśmy do samochodów i odjechaliśmy. Za godzinę byliśmy w domu. Pierwsze co zrobiłam po wejściu do mieszkania poleciałam się zważyć. No w końcu obrzarłam się jak świnia. Modliłam się w duchu o jak najmniejszy rezultat. Niechętnie spojrzałam w dół. Moje serce zabiło mocniej. Po dzisiejszym dniu przytyłam kolejne dwa kilo. Usiadłam na swoim łóżku.
- Czemu ja nie mam jakiegoś umiaru? No czemu? - spytałam samą siebie. Żałowałam tego, że czego kolwiek się poczęstowałam. W tym momencie zaczęłam użalać się nad samą sobą. Dość, że brzydka to o tego gruba. Czemu nie mogę być jak inne dziewczyny? Nie wiem. Po co ja w ogóle żyję? Tego też nie wiem. I co ja słoń Jennifer teraz zrobię? Tego również nie wiem. Zaraz! W tym momencie do głowy przyszło mi brutalne rozwiązanie.
- Idę się kompać! - krzykiem poinformowałam mam i tatę, bo brat gdzieś wyszedł.
- Nie siedź za długo.
- Postaram się. - odpowiedziałam wchodząc do łazienki. Zamknęłam się w niej. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, która zaczęła wypełniać wannę. Następnie stanęłam przed lustrem i popatrzyłam w swoje odbicie. Nie mogąc dłużej się tak patrzeć, bo czas leciał podeszłam do kibla. Przykucnęłam przy nim, wzięłam głęboki wdech i skierowałam w stronę swoich ust, moją prawą dłoń. Kiedy palce zedknęły się z przednimi zębami zawachałam się.
- Dla sylwetki i urody. - szepnełam sama do siebie, po czym wepchnęłam swoją prawą dłoń do ust, tak daleko jak mogłam. Było to nie przyjemne. Czułam jakbym jadła coś bardzo dużego, trudnego do przełknięcia. Zaczęłam dławić się swoją śliną, którą plułam zamiast spożytego przed paru godzinami pokarmu.
- Tylko na tyle cię stać? - pytał głos mojej głowie. Sama zadawałam sobie to pytanie. Zacisnęłam pięci i znów spróbowałam. Czyli znowu włożyłam prawą dłoń do ust, i znowu dokąd mogłam, jednak pchałam mocniej. Znów tylko ślina. W tedy postanowiłam nie wyciągać ręki, do momentu aż nie sprowokuje prawdziwego wymiotu. Do moich oczu cisnęły się łzy. Ale cóż poradzić. Po kilku minutach męki udało mi się. Sprowokowałam to co chciałam. Spóściłam wodę. Pierwsze co robiłam to stanęłam na wadze. Popatrzyłam na wyświetlacz. Wskazał wagę z rana. Odetchnęłam z ulgą. Chociaż było to nieprzyjemne, było skuteczne. Rozebrana weszłam do wanny. Po długiej, gorącej kompieli poszłam do swojego pokoju i położyłam się spać. Byłam zmęczona po dzisiejszym dniu, dlatego szybko usnęłam...
Od udziału w castingu do Top Model życie bardzo się zmieniło, można powiedzieć, że o 180 stopni...

_________________________________________________
Cześć :* Przepraszam, że aż prawie tydzień nie dodałam rozdziału. Moja dobra znajoma wena postanowiła zrobić sobie króciutkie wakacje, ale już wróciła z wieloma pomysłami. Dzisiejszy rozdział postanowiłam poświęcić Jennifer i chorobie związanej z zabużeniami odżywiania, bulimią. Jak zakładałam bloga, wiedziałam, że taki wątek musi się pojawić. Starałam się zachować szczegóły, jak mniej więcej wyglądał pierwszy raz i mam nadzieję, że mi to wyszło. Przepraszam też, że rozdział jest kródki. Obiecuję, że kolejny będzie o niebo dłuższy. Dziękuję za wiele wejśc i komentarzy pod ostatnim rozdziałem. Jesteście kochane :* O i kolejną sprawą za jaką Was przeproszę są błędy ortograficzne. Oczywiście staram się robić ich coraz mniej, jednak czasem to wychodzi a czasem nie. Ja wiem, że jestem okropna. Akurat moją słabą stroną jest ortografia, ale pracuję nad tym.
Do następnego :)

środa, 20 czerwca 2012

Ósmy.

*Oczami Louisa

W końcu nadszedł upragniony weekend. Mogłem zrealizować wszystkie plany, których nie mogłem wykonać w czasie pięciu dni roboczych, a wszystko to, że pracuję. Nie żałuję tej decyzji, ponieważ Oliver Johannson bardzo dobrze płaci, dzięki czemu mogę zdobyć pieniądze na leczenie Felicity. No i jeszcze zemsta. Cały czas pracuję jak tego dokonać, ale nic mi do głowy nie przychodzi. W sumie mam czas. Wczesnym rankiem wyszedłem z domu. Poszedłem do miasta, pomogłem zrobić mamie zakupy, posprzątałem cały dom. Po południu rodzice razem z Daisy i Phoebe wybrali się do babci, a ja i Cassie zostaliśmy w domu. Przez większość czasu siedziałem w ogrodzie, a moja siostra robiła coś w domu. Po paru godzinach postanowiłem zobaczyć co ona robi, tak na wszelki wypadek. Bo jako starszy brat, powinienem pilnować młodszej siostry. Wszedłem więc do domu i przeszedłem do salonu. Cassie siedziała na fotelu i uważnie coś oglądała.
- Co oglądasz młoda? - spytałem, siadając koło niej.
- Mój serial. - powiedziała nie odrywając wzroku od ekranu telewizora.
- Nie wiedziałem, że lubisz telenowele.
- Dużo o mnie nie wiesz Lou. A teraz siedź cicho i oglądaj albo spadaj. - postanowiłem, że przez chwilę pogapić się w ekran mi nie zaszkodzi.
- O czym to w ogóle jest? - spytałem po chwili, kiedy nastał czas na reklamy.
- Długo by opowiadać.
- Mamy czas.
- Chyba sam tytół ,,Gorzka zemsta'' mówi sam za siebie.
- Czyli coś o zemście?
- Ty jesteś taki głupi czy udajesz? - spytała rozbawiona.
- Jestem taki głupi. Nie no lubię cię wkurzać.
- Wiem, wiem.
- No to mniej więcej wtocz mnie w to. 
- Okey. Telenowela opowiada o losach trzech ubogich, bardzo zgranych braci: Juana, Oscara i Franca, ich siostry Libii oraz trzech sióstr: Normy, Jimeny i Sary. Siedemnastoletnia Libia spotyka się ze znacznie starszym, bogatym mężczyzną, Bernardem Elizondo, który obiecuje jej ślub. Nie mówi jednak, że ma żonę i trzy córki, Normę, Jimenę i Sarę, które chce zostawić dla dziewczyny. Kilka dni przed ślubem ginie w wypadku. Jego kochanka dowiaduje się o tragedii z artykułu w gazecie, w którym znajduje się także mowa o rodziny zmarłego. Poczuwszy się oszukana skacze z mostu. Zrozpaczeni bracia postanawiają zemścić się na rodzinie miliardera za samobójstwo ich jedynej siostrzyczki, uwodząc i potem porzucając jego córki. W tym celu udają murarzy, którzy mieli za zadanie zbudować dom dla jednej z nich, Normy, i jej ówczesnego męża, Fernanda. Jednak z zemsty nic nie wychodzi gdy Juan, Oscar i Franco powoli zakochują się w dziewczętach. - streściła mi to wszystko na jednym wdechu.
- Czyli oni chcę rozkochać w sobie te dziewczyny. - powiedziałem na głos.
- Przecież to powiedziałam.
- Genialne. - mówiłem sam do siebie.
- Louis, co z tobą? - spytała zaniepokojona, kiedy wstałem z fotela.
- Nic Cassie. Dzięki za pomoc.
- Ale w czym?! - no to teraz Cassie nie da za wygraną, ona będzie chciała się dowiedzieć.
- Piszę scenariusz. - szczelilem pierwsze lepsze wyjaśnienie, które mi się nasunęło.
- Jasne, ty piszesz scenariusz. Nawet głupich na to nie nabierzesz.
- Co? Ale to prawda.
- Tak jasne. A ja jestemwiedźmą.
- No to wszystko się zgadza.
- Louis! - krzyknęła, udrzając mnie w ramię.
- No co?! - zapytałem rozbawiony.
- Ty wiesz co.
- Nie wiem. - dziewczyna pokręciła głową, kiedy nagle ujrzała, że skończyły się reklamy i zaczęła się telenowela. Momentalnie rzuciła się na fotel.
- Jak będziesz tak skakać...
- Zamknij się! - przerwała mi.
- Dobra, dobra. Ale w każdym razie dzięki. - opuściłem to pomieszczenie i udałem się do innego. Mianowicie mjego pokoju. Zamnkąłem za sobą drzwi. Usiadłem na łóżku. Teraz już mam plan, który zacznę realizować od poniedziałku. Jeszcze raz dzięki Cassie...





*Oczami Catherine

Siedziałam w samochodzie. Z tyłu. Na wygodnym fotelu pokrytym skórą. Kiedy do mojego kierowcy zadzwonił telefon. Wyciągnął go z kieszeni. Popatrzył na wyświetlacz.
- Przepraszam, ale muszę to odebrać.
- Rób co chcesz. - rzuciłam i zaczęłam bawić się swoimi włosami.
- Tak? Co się stało mamo? - jego głos drżał. - Co?! Zaraz będę. - rozłączył się i schował komórkę z powrotem do kieszeni. Momentalnie zjechaliśmy na pobocze.
- Co ty wyprawiasz?! Miałeś zawieźć mnie na pokaz mody! - zaczęłam krzyczeć. Nie znałam jego intencji. Od pierwszego spotkania wydawał mi się szaloną osobą, skrywającą jakąś tajemnicę.
- Wybacz, ale muszę gdzieś pojechać.
- Czyżby sprawy osobiste? - spytałam chamsko.
- Tak.
- Posłuchaj Louis, jesteś w pracy! Masz mnie słuchać!
- To nie zajmie dużo czasu. Proszę cię, bardzo mi zależy. - spojrzał na mnie błagalnie.
- Obiecujesz?
- Tak, obiecuję. - powiedział z uśmiechem, po czym odwrócił się i pojechaliśmy w innym kierunku. Bardzo się spieszył. Za około 10 minut byliśmy pod szpitalem. Wysiadł z samochodu. Już miał biec w stronę budynku, kiedy ja też opuściłam pojazd i zwróciłam się do chłopaka.
- Poczekaj, idę z tobą. - podeszłam do niego i szybkim tempem szliśmy przed siebie. Niebawem weszliśmy do szpitala. Doszliśmy do windy. Louis nacisnął na kółeczko z numerem piątym i momentalnie ruszyliśmy w górę. Chwilę potem byliśmy na miejscu. Poszliśmy prosto długim korytarzem, aż doszliśmy do stojących z boku ludzi.
- Co z nią? - spytał z przejęciem Tomlinson.
- Straciła przytomność, ale na szczęście chwilę temu ją odzyskała.
- Czemu nie dzwoniliście do mnie wcześniej? - spytał z żalem.
- Dzwoniliśmy, ale byłeś poza zasięgiem sieci.
- Pojadę zawieźć mamę do domu i zaraz wrócę.
- Nie musisz.
- Na pewno?
- Tak. Pogadamy jak wrócę. - odprowadziłam rodziców Louisa wzrokiem. Przez cały czas stałam z tyłu i przyglądałam się całej sytuacji. Podeszłam do chłopaka.
- Zaraz przyjdę. - powiedział nie patrząc na mnie i wszedł do dziecięcego pomieszczenia za szybą. W pokoiku leżała mała dziewczynka, przypięta do aparatury. Na widok mojego szofera straszne się ucieszyła. Usiadł na kraju jej łóżeczka i zaczęli o czymś rozmawiać. W tym momencie podeszła do mnie pielęgniarka.
- Co się dzieje tej małej? - spytałam nie odrywając od niej wzroku.
- Choruje na białaczkę. Niezwłocznie potrzebuje przeszczepu, ale jeszcze nie znaleźliśmy dawcy. Puki co podajemy jej bardzo drogie lekarstwa. Tomlinsonom jest ciężko, ojciec pół roku temu stracił firmę, jedyne źródło utrzymania. Z tego co wiem to Louis znalazł pracę, by pomóc tej małej. Przez co rzadziej tu przychodzi. Wcześniej potrafił przesiedzieć z nią cały dzień, czytając jej bajki czy opowiadając dowcipy. - nic się nie odezwałam. Pielęgniarka odeszła a ja nadal patrzyłam się w ten sam punkt. To słodkie rodzeństwo. Byli biedni ale jakoś się ze sobą dogadywali, jedno dbało o drugiego. A u mnie co? Brat szpaner, łamacz damskich serc, zakochany w sobie. Ojciec i matka ciągle pracowali, a jak nie to jakieś spotkania i takie tam. Nagle Louis obrócił się w moją stronę. Powiedział coś do siostrzyczki, przytulił ją i wyszedł do mnie.
- Zapewne chcesz już jechać?
- Nie. Możemy tu zostać. - odpowiedziałam mu. Był zaskoczony moją reakcją.
- A co z pokazem Vivienne Westwood?
- Będą kolejne.
- Aha. Panienka dobrze się czuje?
- Tak. Mów mi po prostu Catherine.
- Dobrze, jak sobie życzysz.
- Louis ile twoja siostra ma lat?
- Ta tutaj?
- A masz więcej?
- Mam jeszcze trzy. Felicity, o którą ci chodzi ma 10 lat.
- Przykro mi z powodu jej choroby.
- Tak, mnie też. - usiadł na krześle. Zajęłam miejsce koło niego. - Boję się o nią, o to co będzie jutro. Jest bardzo poważnie chora.
- Wiem, powiedziała mi jedna z pielęgniarek.
- Moja matka jest załamana. Boję się co będzie jak ona umrze.
- Nawet tak nie mów! Musisz być dobrej myśli.
- Tak, tylko szybko potrzebujemy dawcy.
- Żadne z was nie może nim być.
- Żadne.
- Chodźmy do niej. - powiedziałam nagle. - No bo w końcu jak nie idziemy na pokaz i zostajemy tu, wykorzystajmy ten czas. - popatrzył na mnie z zaciekawieniem. - Znaczy ty idź, w końcu to twoja siostra.
- Chodź ze mną. - wstał i chwytając mnie za rękę zaprowadził do pokoju, z którego wcześniej wyszedł. Gdzie leżała jego siostrzyczka, Felicity.
- Louis wróciłeś! - krzyknęła radośnie. - Przyprowadziłeś koleżankę! - powiedziała na mój widok.
- Właściwie to jest.... - już miał mówić, że pracuje dla mnie, ale weszłam mu w słowo.
- Jestem Catherine. - podałam jej dłoń.
- Ładnie. Ja jestem Felicity.
- Miło mi.
- Mi też. Masz ładne włosy.
- Dziękuję. - komplementy tej małej trafiały do mnie, aż tak, że robiło mi się ciepło na sercu. Siedzieliśmy u niej z Louisem dobre sześć godzin. Opowiadałam jej bajki, na jej życzenie uczesałam jej kłosa.
- Musimy już iść. - oznajmił jej brat.
- Szkoda. Catherine odwiedzisz mnie jeszcze?
- Bardzo chętnie. Może nawet jutro?
- Było by mi miło. - podobało mi się, że mimo choroby nie traciła uśmiechu. Przytuliłam ją na pożegnanie. Louis zrobił to samo, po czym opuściliśmy jej pokój. Szliśmy w milczeniu.
- To jutro też tu przyjedziemy? - spytałam go, kiedy byliśmy już na zewnątrz.
- Jeśli chcesz.
- I to bardzo.
- Polubiła cię.
- Tak samo jak ja ją. Jest urocza. - wsiedliśmy do mojego BMW. Niebawem dojechaliśmy pod dom.
- Dziękuję, że pozwoliłaś mi jechać do siostry. Przez to nie poszłaś na ten cały pokaz.
- Nie ma za co. W sumie nawet się cieszę, że tak wyszło. No to do zobaczenia jutro. - szłam przed siebie w stronę drzwi, kiedy mnie zawołał.
- Catherine!
- Tak? - obróciłam się do niego przodem.
- Kluczyki.
- Weź je i jedź do swojego domu.
- Ale... - już miał coś mówić, kiedy po raz kolejny dzisiaj weszłam mu w słowo.
- Wieczorami w Londynie jest niebezpiecznie. Dobranoc Louis.
- Dobranoc...

__________________________________________________
Cześć :) Jak obiecałam, że dodam w środę, tak i jest ósmy rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Muszę szczerze przyznać, że jakoś przypadł mi do gustu. No ale każdy ma inny. Dziękuję za ponad 2000 wejść. Na prawdę bardzo się cieszę. Kolejny postaram się dodać jak najszybciej, a tym czasem zapraszam Was do motywującego mnie komentowania.
Do następnego :*

piątek, 15 czerwca 2012

Siódmy.

*Oczami Jennifer

- W końcu! - krzyknęłam na widok stojącej w progu Charlotte.
- Wybacz moje spóźnienie, ale nie mogłam wcześniej. - weszła do środka.
- Coś się stało?
- Nie. Wszystko w porządku.
- To dobrze. No więc? - zapytałam podekscytowana. Dziewczyna milczała. - Chodźmy się szykować!
- Jupi. - wydarła się od niechcenia. Pociągnęłam ją za rękę do mojego pokoju.
- No to gotowa na wybór kreacji? Przecież musimy świetnie wyglądać.
- Ja zawsze świetnie wyglądam. No ale przejdźmy do wyboru ubrań.
- Może jakieś sukienki?
- Może jeansy?
- A może dres?
- Idealnie!
- Przecież żartuję.
- Dobra. Wiedziałam, że nie pozwolisz mi iść jak normalny człowiek, dlatego przyniosłam kilka swoich sukienek.
- Jak ty mnie dobrze znasz. - powiedziałam z uśmiechem i zaczęłyśmy przymierzać wszystkie sukienki po kolei. Po ponad godzinnym poszukiwaniu kreacji, Charlotte wybrała swoją, a ja swoją. Umówiłyśmy się o siódmej rano pod blokiem, byśmy zdążyły dojść na czas.
O godzinie szóstej zadzwonił mi budzik. Pośpiesznie wstałam, wzięłam szybki prysznic, wykonałam poranną toaletę i założyłam wybrane przez siebie ubrania. Postanowiłam, że tak samo jak Charlottre pójdę naturalna. Zamknęłam dom, ponieważ rodzice i mój brat jeszcze spali i wyszłam pod blok. Usiadłam na ławce i popatrzyłam na zegarek. Było dopiero za dwadzieścia, ale bałam się czy moja przyjaciółka wstała. Popatrzyłam w stronę jej klatki, a moim oczom ukazała się właśnie ona.
- Dzień doberek. - powitałam ją promiennym uśmiechem.
- Dobry. - odpowiedziała naburmuszona.
- No więc w drogę.
- Musimy?
- Tak.
- Na pewno?
- Tak.
- To najgorszy dzień w moim życiu, wiesz?
- Oj tam, oj tam. Będzie dobrze. Strasznie bym chciała się dostać.
- Mi tam nie zależy, ale ty na sto procent się dostaniesz.
- Nie bądź tego taka pewna.
- Jennifer jesteś przede wszystkim mądra. Nie powiem, że jesteś ładna a jesteś, bo jestem dziewczyną i dziwnie by to zabrzmiało, to dodam tylko, że masz wyjściową twarz.
- Dziękuję. - powiedziałam. - Chyba opisywałaś siebie. - po chwili dodałam.
- Ciebie i siebie. Nas dwie.
- Szkoda, że Liam nie może z nami iść.
- Szkoda, szkoda. Ale kazał do siebie zadzwonić, jak już nas wypuszczą. - szłyśmy londyńskimi uliczkami. Na drogach o tej porze było prawie pusto. Czasami można było ujrzeć jakieś młode dziewczyny, idące zapewne na ten casting co my. Niedługo znalazłyśmy się we wskazanym miejscu. Czekałyśmy około godziny, a Charlotte cały czas jęczała ,,ile jeszcze?!'' , ,,ileż można czekać?!''.
- W końcu! - zaczęła krzyczeć, a wszystkie zgromadzone tam dziewczyny popatrzyły się w naszą stronę.
- Co cię tak cieszy? - spytałam ją, unikając tych wszystkich spojrzeń.
- Przyjechali.
- Gdzie?!
- O tak, przed nami. Widzisz? - pokazała na białą limuzynę.
- Teraz tak. W końcu!
- I czczego się tu cieszyć? - spytała.
- Z tego, że szybciej pójdziemy do domu. Tylko najpierw wbijmy się do przodu.
- Okey! - przepchnęłyśmy się do przodu. Niebawem z samochodu wyszło jury: Tyra Banks, Lisa Snowdon, Paula Hamilton, Jonathan Phang oraz w tego rocznej edycji będzie gościć Stella McCartney, projektantka mody. Cały skład wszedł do budynku, a casting można było uznać za rozpoczęty. Przed wejściem, musiałyśmy wypełnić formularze.


*Oczami Charlotte

- Następna! - usłyszałyśmy głos prowadzącej.
- To ty. - powiedziała mi Jen.
- W końcu! Będę mogła iść do domu.
- Powodzenia.
- Dziękuje.
- Tobie też życzę powodzenia, bo wiem, że ci zależy. - przytuliłyśmy się. Niestety mogliśmy wchodzić pojedynczo, a za kulisy nikogo nie wpuszczali poza kandydatką. W końcu Jennifer wypuściła mnie sopod swoich objęć.
- Tylko się postaraj. Bo jeśli ja się dostanę, nie chcę tam być bez ciebie. - co teraz?! Miałam zamiar to wszystko schrzanić. No ale jeśli na tym wszystkim zależy mojej przyjaciółce, to mi też...
- Powodzenia. - powiedziała prowadząca.
- Dziękuję. - rzuciłam i wyszłam na wybieg. Szłam odważnie w stronę jury.
- Dzień dobry. - przywitałam ich.
- Dzień dobry. Przedstaw się nam, proszę. - powiedziała Lisa. - Jak masz na imię, ile masz lat, czym się interesujesz.
- Nazywam się Charlotte Watson i rocznikowo mam osiemnaście lat.
- Czyli rozumiem, że jeszcze nieskończone? - spytała Stella McCartney z uśmiechem.
- Nie. - zaczęłam się śmiać. - Ale niewiele mi zostało. Co do zainteresowań... Wiele tego, ale głównie interesuję się modą, muzyką, sportem.
- Dobrze. - zaczął Jonathan Phang. - Jesteś ładna, szczupła, sądzę, że się nadasz. Jestem jak najbardziej na tak.
- Ja uważam, że oprócz ładnej buźki masz ciekawą osobowość. - powiedziała Stella. Reszta jury również była ,,za'' moim udziałem w programie.
- Dziękuje bardzo! - wykrzyknęłam i podbiegłam do nich, ściskając z osobna ich dłonie. Potem chwileczkę pogadałam z prowadzącą i wyszłam przed budynek, w miejsce, w którym umówiłam się z Jen. Usiadłam na murku i czekałam na swoją przyjaciółkę, trzymając za nią kciuki.


*Oczami Jennifer

Nadeszła moja kolej. Cała zdenerwowana wolnym krokiem poszłam w kierunku, skąd dobiegał głos informujący, że nadchodzi moje pięć minut.
- Będzie dobrze. - przytuliła mnie do siebie prowadząca, która zapewne zauważyła, że jestem podenerowowana. - Powodzenia.
- Dziękuję. - szepnęłam i zaczęłam iść. Wyszłam na wybieg. Moje drżące ciało, poruszało się w szpilkach w stronę piątki jury. W końcu stanęłam przed nimi. - Dzień dobry. - przywitałam ich niepewnie.
- Dzień dobry. - przywitała mnie Paula. - Przedstaw się, ile masz lat i jakie są twoje zainteresowania.
- Nazywam się Jennifer Evans. Mam siedemnaście lat. Interesuję się w szczegulności muzyką.
- Grasz na czymś? - spytała mnie Lisa.
- Na fortepianie, gitarze i czasem śpiewam.
- To co tu robisz, jeżeli nie interesujesz się modą, modelingiem?
- Nie powiedziałam, że tak nie jest.
- Dobrze, mnie wystarczy. - zaczął swoją wypowiedź Phang. - Jesteś ładna, masz piękne blond loczki, ale jesteś gruba.
- Gruba?! Gdzie ty tu widzisz tłuszcz? - spytała obużona Paula. - Przecież dziewczyna stoi przed nami w sukience, nie nago czy w bikini lub w bieliźnie.
- No więc, chcibyśmy cię zobaczyć w stroju kompielowym. - kiwnęłam tylko głową i wyszłam za kulisy, by się rozebać. Następnie z powrotem do nich wyszłam.
- A nie mówiłem? - prawie krzyczał. - Jak dla mnie jak na razie na modelkę się nie nadajesz. Jak spalisz zbędne oponki możesz do nas wrócić.
- Jonathan ma rację. Musisz troszkę zrzucić i wróć do nas. - poparła kolegę, Lisa.
- Ja się z wamikompletnie nie zgadzam. Nie macie racji. Dziewczyna jest szczópła. - w dalszym ciągu broniła mnie Paula.
- Ile ważysz? - spytała mnie Stella McCartney.
- 60 kg.
- A ile masz wzrostu?
- 170cm.
- To tak za mało waży.
- Za mało jak na zwykłą dziewczynę, a za dużo jak na modelkę. O wiele za dużo.
- Niestety kochanie, nie przechodzisz dalej. - podziękowali mi. Czułam, że coś się we mnie załamało.
- Jury nie miało racji, nie zna się. - pocieszała mnie prowadząca.
- Faktycznie muszę schudnąć. - powiedziałam patrząc w lustro.
- W cale nie. W każdym razie życzę powodzenia.
- Dziękuje. - powiedziałam. Następnie ubrałam sukienkę i wyszłam z budynku. Skierowałam się w stronę siedzącej na murku, Charlotte, która swoje spojrzenie wlepiła w ekran swojego telefonu. Usiadłam koło niej.
- No i?! - spytała, kiedy się zorientowała, że to ja.
- Nie dostałam się.
- Tak mi przykro. - przytuliła mnie.
- A ty? - mam nadzieję, że chociaż jej się poszczęściło.
- Też nie, ale nie będę tego jakoś zbytnio przeżywała.
- Chodźmy do domu.
- Umuwiłam nas z Liamem za pół godziny na moście.
- No to chodźmy. - wstałam i pociągnęłam Watson za sobą. Miasto było dużo bardziej ruchliwe, niż rano. W końcu było już południe. Niebawem doszłyśmy na miejsce. Liam patrzył ślepo w rzekę. Tamizę. Stanęłyśmy obok niego.
- I jak Jennifer? - spytał.
- Nie dostałam się.
- Tak mi przykro. - objął mnie ramieniem. - Widziałem jak ci na tym zależało. A tobie Charlotte...
- Też współczujesz. - weszła mu w słowa.
- Co? - popatrzył na nią zdziwiony.
- Też się przecież nie dostałam, ale mi na tym tak nie zależało.
- Ale? - popatrzli na siebie. - Ach. No ale w każdym razie ci współczuję.
- Tak lepiej. - przez większość dzisiejszego dnia staliśmy w tym miejscu i rzucaliśmy kamienie do wody. Wieczorem pożegnałyśmy się z Liamem i poszłyśmy w kierunku naszego osiedla.

__________________________________________________
Cześć :* Postanowiłam, że dzisiaj dodam ten rozdział, chociaż miał być dopiero w weekend albo na początku tygodnia, ale w tedy nie dam rady. Bo w sobotą idę na urodziny do przyjaciółki na urodziny, niedziela nigdy nie wiadomo co rodzina wymyśli, poniedziałek mam Gimbal, a we wtorek uczę się historii na środę. No i właśnie w ten dzień ukaże się kolejna część tego opowiadania. Dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnią notką, jak wiecie to bardzo motywuje.
No i w końcu mamy weekend! Cieszę się, że wszystkie występy mam już za sobą. A teraz opowiem Wam historyjkę. Oczywiście niestety prawdziwą. Ja jestem strasznie udanym człowiekiem. Wczoraj miałam projekt z angielskiego i wystepowaliśmy przed wszystkimi pierwszymi klasami gimnazjum z naszej szkoły. Ja z przyjaciółką, grałyśmy Sherlocka Holmesa i Watsona. Kiedy wyszłyśmy na scenę prowadzimy dialog, a tu nagle ja zacinam się w połowie i nie pamiętam tekstu. Ona mi podpowiada a ja nic. Ale w końcu sobie przypomniałam! Ale straszny burak ze mnie. No masakra... Nigdy już nie wystapie, nie ma bola.
Do następnego :*

wtorek, 12 czerwca 2012

Szósty.

*Oczami Liama

O godzinie siódmej obudził mnie nastawiony wczorajszego wieczoru budzik. Zsunąłem się z łóżka. Podszedłem do szafy i zacząłem wybierać z niej ubrania. Kiedy już się zdecydowałem co ubiorę, udałem się do łazienki, gdzie wziąłem zimny prysznic, wypucowałem zęby i uczesałem włosy. Następnie założyłem wybrane kilka minut temu rzeczy. Wróciłem do pokoju. Zabrałem plecak leżący obok biurka i zeszedłem na dół.
- Dzień dobry. - przywitałem moją mamę, krzątającą się w kuchni.
- Cześć Liam. Stresujesz się przed pierwszym dniem w nowej szkole? - spytała mnie.
- Troszeczkę. - odpowiedziałem siadając przy stole. - Co na śniadanie?
- Naleśniki z nutellą i kawałkami bananów. Twoje ulubione danie. - poinformowała mnie podając mi najważniejszy posiłek dnia.
- Dzięki mamo. - kiedy zjadłem, umyłem po sobie talerz oraz kubek, z którego piłem sok pomarańczowy.
- Zawiozę cię.
- Nie trzeba.
- Ale można. - po słowach mojej rodzicielki, opuściliśmy dom i udaliśmy się pod garaż, gdzie zaparkowany był samochód. Mama otworzyła go automatycznie ,,magicznym przyciskiem'', po czym weszliśmy do środka. Nim się obejrzałem byliśmy w drodze do mojej nowej szkoły. Po pięciu minutach byliśmy na miejscu.
- Dzięki mamuś. - podziękowałem.
- Nie ma za co. - już miałem opuszczać pojazd, kiedy usłyszałem za sobą głos mojej rodzicielki.
- Powodzenia.
- Dziękuję. - odpowiedziałem i wyszedłem na zewnątrz.Czerwony samochód odjechał, a ja zostałem sam, pod nowym budynkiem. Chwilę postałem ślepo gapiąc się liceum. Bałem się by sytuacja z poprzedniego miejsca nie powtórzyła się. Nie chciałem być znów popychadłem, osobą wyśmiewaną czy upokarzaną. To dlatego na początku czerwca przepisałem się tutaj. Miałem dość udawania, że źle się czuję, by nie pójść w to okropne miejsce. Ostatecznie wagarowałem. No ale nic. Będzie dobrze. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem przed siebie. Wszedłem do budynku. Skierowałem się do sekretariatu. Nie miałem problemu z dojściem, dlatego że byłem tam kiedy się tutaj przepisywałem. Kilka minut później stanąłem przed mahoniowymi drzwiami. Zapukałem w nie i nie czekając na odpowiedź wszedłem do środka. Przy biurko siedział dyrektor, Noel Berker.
- Dzień dobry. - przywitałem go.
- Dzień dobry. Liam, tak? - spytał, wstając z czarnego, pokrytego skórą fotela.
- Tak, zgadza się.
- Chodźmy chłopcze, zaprowadzę cię do twojej nowej klasy. - podążyłem za dyrektorem. Opuściliśmy pomieszczenie i szliśmy cały czas prosto długim korytarzem. Następnie wyszliśmy po schodach na piętro. Podeszliśmy pod pierwszą klasę. - To tutaj. Gotowy? - pokiwałem twierdząco głową. Berker nacisnął klamkę i wszedł do środka, a ja za nim.
- Dzień dobry. - powitała go młodzież w moim wieku. Swoje spojrzenia wlepili we mnie.
- Dzień dobry. Przedstawiam wam Liama. Będzie chodził z wami do klasy. Mam nadzieję, że przyjmiecie go z otwartymi rękoma. - powiedział, po czym przeprosił i opuścił salę lekcyjną.
- Liam, zajmij wolne miejsce. - zwrócił się do mnie nauczyciel prowadzący lekcję matematyki. Rozglądnąłem się po klasie. Udałem się do wypatrzonej przez siebie ostatniej ławki w rzędzie pod ścianą. Kiedy już zająłem miejsce, wypakowałem z plecaka podręcznik, zeszyt i długopis. Lekcja przeleciała w miarę szybko. Kiedy zadzwonił dzwonek z powrotem spakowałem przedmioty, które wyciągnąłem i udałem się w stronę wyjścia.
- Uważaj! - usłyszałem krzyk. Nagle znalazłem się na ziemi. Idąc ku wyjściu nie zauważyłem na swojej drodze kucającej dziewczyny?! - Gratuluję Jen. Już pierwszego dnia w nowej szkole, zabiłabyś chłopaka.
- Nic ci nie jest? - powiedziały równocześnie dwie dziewczyny. Jedna brązowowłosa, która podbiegła do nas i druga podnosząca się z ziemi, blondynka.
- Nie.
- Na prawdę cię przepraszam. Coś mi spadło i jakoś tak wyszło, że kiedy ty szedłeś do wyjścia ja tego szukałam.
- Spokojnie, nic mi nie jest. - pomogły mi wstać.
- To dobrze.
- Witamy w szkole. Jestem Charlotte, a to Jennifer.
- Miło mi, ja jestem Liam.
- To wiemy. Berker zdążył cię przedstawić.
- Chodźcie, za chwilę mamy biologię a ja nie chcę się spóźnić.
- Ona tak zawsze. Jen to taki kujonek.
- A ty niby nie? - wykrzyknęła loczkowata.
- Zawsze mniejszy niż ty!
- Nie prawda.
- Prawda.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Dajcie spokój, bo się na tą biologię spóźnimy. - dziewczyny, przestając się kłócić spojrzały w moim kierunku. Całą trójką wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy już w miarę możliwości spoważnieliśmy, udaliśmy się do klasy, w której mieliśmy mieć kolejne zajęcia. Lekcje mijały szybko. Po szkole całą trójką wybraliśmy się do jednej z lepszych londyńskich pizzeri. Zajęliśmy miejsce z boku. Kelner podał nam kartę menu. Zamówiliśmy pizzę o nazwie Full House. W oczekiwaniu na pizzę rozwialiśmy o sobie. Dziewczyny chciały bym je lepiej poznał, a one mnie. W pewnym momencie rozległ się czyjś głos. Charlotte rozejrzała się po pomieszczeniu.
- O nie. - powiedziała szeptem.
- Co jest? - spytała ją z niepokojem Jen.
- Odwróć się. - jak powiedziała jej przyjaciółka, tak loczkowata zrobiła.
- Aha, już wiem.
- Coś nie tak? - spytałem. Nie byłem jakoś w temacie.
- Chodzi nam o takiego jednego kretyna.
- Tego mulata?
- Tak, właśnie o niego.
- Czy on czasem nie jest...
- Synkiem premiera? Tak, jest. To straszny palant, kretyn, debil, matoł, zakochany w sobie bufon.
- Ale jest całkiem, całkiem. - oznajmiła nagle Jen.
- Jennifer! - krzyknęła, szybko łapiąc się ręką za usta. Owy chłopak, o którym właśnie rozmawialiśmy odwrócił się w naszą stronę i wlepił spojrzenie w Charlotte, która z kolei tego unikała patrząc w okno.
- Tylko żartowałam. - wyjaśniła jej przyjaciółka. - Lubię takie twoje reakcje.
- On się tu gapi. - oznajmiłem po chwili.
- Możemy stąd iść? - nalegała.
- Jak zjemy pizzę, pójdziemy. - po chwili kelnerka podała nam nasze zamówienie. Kiedy zjedliśmy, zostawiliśmy pieniądze na stole i w pośpiechu opuściliśmy lokal.
- Zadowolona? - spytała Jennifer, brązowowłosej.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Nie przywitasz się Charlotte. - usłyszeliśmy za plecami czyjś głos. Dziewczyna momentalnie obróciła się za siebie.
- Cześć Zayn. - rzuciła od niechcenia.
- Tak lepiej. A tak ap ropo to nie jest miejsce dla plebsu. - poinformował nas, po czym z dwójką swoich towarzyszy wybuchnęli śmiechem.
- To co tu robisz? - spytała go chamsko. Malik momentalnie przestał się śmiać. Zbliżył się do nas.
- Coś ci nie pasuje?
- Ty mi nie pasujesz. - powiedziała do niego.
- Chodźmy stąd.
- Jen ma racje. - poparłem blondynę.
- Tak, lepiej podkuj ogon jak twoi znajomi i zjeżdżaj stąd.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić.
- Nie zapominaj kotku o pozycji. Ty, w przeciwieństwie do mnie nic mi nie zrobisz.
- Nie boję się.
- No to zacznij. - złapał ją za rękę.
- Zostaw ją! - musiałem zareagować.
- Bo co?!
- Bo jeśli tego nie zrobisz...
- To co mi zrobisz? Pobijesz mnie? - nic nie odpowiedziałem.
- Dajcie spokój. - powiedziała po cichu Jen. Zayn Malik, tylko głupio się uśmiechnął i przyciągnął bliżej siebie naszą koleżankę. Najprawdopodobniej chciał ją pocałować, w tedy ona kopnęła go w miejsce, którym obdarzyła go matka natura.
- Au! - krzyknął puszczając jej dłoń. Podeszła do jednego z jego towarzyszy. Wyrywając z jego rąk coca colę, z powrotem podeszła do Mulata i wylała mu zawartość na głowę. - Zwariowałaś?! - wrzeszczał.
- Może tak, a może nie. Niech ci to da do zrozumienia, że ze mną się nie zadziera. - powiedziała i odeszła przed siebie, a my za nią.
- Jak ja go nie lubię!
- To widać.
- Ale on cię chyba lubi. - oznajmiła Jen.
- Co?! Czemu tak uważasz?
- No bo chciał cię pocałować.
- Nie dlatego. On przez to chciał pokazać swoją władzę, że on wszystko może.
- W sumie Charlotte ma rację.
- Może i macie rację.
- Mamy. - powiedziała dziewczyna. Jeszcze chwilę posiedzieliśmy na ławce w parku, a potem rozeszliśmy się do domów.




*Oczami Julie

- Będzie dobrze. Musi być. - szepnęłam sama do siebie. To było pierwsze co zrobiłam budząc się w sobotni ranek. Odrzuciłam koudre na bok, wstałam z łóżka. Poszłam do łazienki, gdzie jak co rano wykonałam poranną toaletę. Następnie wróciłam do pokoju i ubrałam się. Następnie zeszłam na dół. Brat i mama jeszcze spali. Przygotowałam sobie śniadanie i jedząc tosty, skakałam po kanałach. Kiedy do salonu przyszła matka.
- Dzień dobry. - powiedziała.
- Cześć mamo.
- Jest piwo w lodówce? - zapytała o to co zwykle. Wciąż jedno miała w głowie.
- Tak. - powiedziałam. Jednak pośpiesznie wstałam z fotela. - Możemy pogadać? - wykorzystałam moment, że jest trzeźwa.
- Oczywiście. - kiedy nie była pod wpływem alkoholu, wciąż była tą miłą osobą co kiedyś. Usiadła na pufie.
- Może trzeba coś zmienić w swoim życiu? - spytałam jej.
- Co masz na myśli?
- Nie powinnaś ciągle pić. Pomyśl o nas, o mnie i Rayanie.
- Cały czas myślę.
- Nie, nie myślisz. Ciągle pijesz. Dzień w dzień jesteś pod wpływem alkoholu. Robisz w tedy różne rzeczy, a my się ciebie boimy. Musisz z tym skończyć, znaleźć pracę, zadbać o dom, o rodzinę.
- Po śmierci waszego ojca jest mi trudno.
- Myślisz, że nam nie? Tak samo jak ty, przeżywamy do dzisiaj tą stratę, ale życie toczy się dalej.
- Nie wiem czy dam radę. - powiedziała drżącym głosem matka.
- Żucić nałóg? - spytałam. Pokiwała głową. - Kochasz nas jeszcze?
- Głupie pytanie, oczywiście, że tak.
- To zrób to dla nas.
- Postaram się.
- Obiecujesz?
- Tak, obiecuję. - przytuliłyśmy się. Mam nadzieję, że jest to szczere. Nie chcę znów powtórek z ostatnich kilku dni, miesięcy. Postaram się pomóc jakoś matce. - Zrobię śniadanie. - oznajmiła.
- Dobrze. - pomimo tego, że już jadłam, wolę powtórzyć czynność by mama zajęła się czymś innym niż piciem. Łatwiej schudnąć niż wyjść z alkoholizmu.W tym momencie do pokoju wbiegł mój mały brat.
- Rayan! - krzyknęła mama łapiąc go w objęcia. Na jego buzi widniał przepełniony szczęściem uśmiech.
- Co na śniadanie? - spytał.
- A co byś zjadł? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Płatki z mlekiem.
- Dobrze. To usiądź teraz ładnie do stołu, a mama ci zaraz przygotuje. - jak powiedziała, tak też zrobiła. Podeszłam do Rayana. Podniosłam go i posadziłam na krześle. Poszłam do kuchni i nakryłam do stołu. W końcu od paru miesięcy zjedliśmy jak rodzina.




*Oczami Jennifer

W końcu sobota. Dlatego dospałam do godziny dziewiątej, a później wstałam. Wzięłam zimny prysznic, przemyłam twarz specjalnym do tego żelem, uczesałam włosy, wyszczotkowałam zęby i podeszłam do szafy. Po chwile namysłu, ubrałam się w wybrane przez siebie ciuchy. Poszłam do salonu i włączyłam telewizor. Pijąc sok pomarańczowy skakałam po programach w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Nagle natrafiłam na pewną reklamę.
- Jeśli marzysz o karierze modelki, to przyjdź na casting do czwartej edycji brytyjskiego show. Więcej informacji na naszej stronie internetowej. Czekamy na ciebie! - kiedy się skończyła, wzięłam do rąk swój laptop, który zostawiłam wczoraj wieczorem na stole i przycisnęłam na uruchamiający rzecz guziczek. Kiedy już się załadował, włączyłam wyszukiwarkę google i wpisałam adres strony, ktory widniał niżej pod czas reklamy. Rzuciłam okiem na stronę. Jutro ostatni casting! U nas! W Londynie! Tym razem sięgnęłam po swojego samsunga i wykręciłam numer Charlotte.
-- Tak? - odpowiedział zaspany głos w słuchawce.
- Charlotte! Nie uwierzysz!
-- Zobaczymy. Co się dzieje, że budzisz mnie tak wcześnie?
- Wcześnie? Jest już dziesiąta.
-- No to bardzo wcześnie! - oburzyła się. Kto jak kto, ale ona lubiła sobie pospać.
- Jutro u nas w Londynie, jest casting do programu Top Model! Oni czekają na nas! - zaczęłam krzyczeć.
-- Miałaś rację, nie wierzę.
- Idziemy! Musimy iść.
-- Jak chcesz to idź. - powiedziała.
- Tyś chyba faktycznie się nie wyspała.
-- Wiesz jakie są te całe programy rozrywkowe. Upokarzają tylko ludzi.
- Ale zawsze możemy pójść i zobaczyć czy się nadajemy. - musiałam ją jakoś przekonać, przecież nie mam tyle odwagi by pójść tam sama.
-- Jak chcesz to idź, bo ja jakoś siebie w tym zawodzie nie widzę. Nie umiem chodzić w szpilkach.
- Jasne. Takie kity to nie mi wciskaj. Proszę cię, chodź ze mną. - zaczęłam ją błagać.
-- Weź Liama.
- Liama?!
-- Tak. Nada się.
- Błagam cię Charlottka. Bez ciebie nie pójdę. Zrób to dla mnie.
-- No... Jakie jest magiczne słowo? - normalnie to proszę, dziękuję czy przepraszam, ale ona miała jakieś inne, które zawsze na nią działało.
- Nalegam.
-- Okey. Bądź jutro u mnie po dwunastej.
- Co?! Tam trzeba wcześnie rano być!
-- No dobra. W sumie musimy sobie ubrania przygotować, więc przyjdę dzisiaj do ciebie, to się ugadamy.
- Okey. Kocham cię, wiesz?
-- Wiem, wiem. Wszyscy mnie kochają, jak coś potrzenują. A teraz proszę, daj mi pospać!
- Okey. To śpij.Do zobaczenia u mnie.
-- Papa. - rozłączyła się a ja odrzucając telefon na fotel, zaczęłam tańczyć ze szczęścia.

_________________________________________
Cześć :* Ostatnio dodałam króciutki rozdział, więc specjalnie dla was postarałam napisać jak najdłuższy umiałam. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Postarałam się, też nie robić błędów, ale z tym to u mnie nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie jak coś to bardzo przepraszam. Kolejny postaram się dodać albo w weekend, albo na początku kolejnego tygodnia. Nadal dziękuję, że wchodzicie, czytacie, komentujecie. To bardzo bardzo bardzo motywuje. Aż tak, że trzy razy użyłam jednego słowa! Dzisiaj też trzymajmy kciuki za Polaków. Mam nadzieję, że wygrają z Rosjanami.
Do następnego :*  ;)

sobota, 9 czerwca 2012

Piąty.

*Oczami Rosalie

- Ros! Wstawaj! - otwarłam oczy. Nad sobą zobaczyłam twarz mojej współlokatorki, Rachel.
- Co jest? - spytałam ją zachrypniętym jak co rano głosem.
- Dzisiaj są twoje urodziny! - poinformowała mnie. - Wszystkiego najlepszego! - wykrzykneła radośnie i rzuciła się na mnie.
- Dziekuję.
- Mam coś dla ciebie. - powiedziała, kiedy już puściła mnie z pod swoich objeć.
- Rachel, nie trzeba było. - w końcu, biedna nie ma pieniędzy a jednak kupiła mi upominek. Rudzielec podał mi małe, białe jak zimowy puch pudełeczko z kokardką. Pospiesznie podniosłam pokrywkę.
- Rachel! On jest piękny. - to była moja pierwsza reakcja na widok srebrego łańcuszka z zawieszką w kształcie serduszka. - Ale na prawdę nie musiałaś.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, tylko ciebie mam i ty mówisz, że nie musiałam!
- Najpiękniejszym prezentem jaki mogłam od ciebie otrzymać jest własnie nasza przyjaźń.
- Tylko, że ty dzisiaj wyprowadzasz się. - powiedziała smutnym głosem.
- Ale nadal będziemy się widywały.
- Tylko, że rzadziej.
- Będę się starała jak najczęściej.
- Słowo?
- Słowo. - po czym przytuliłyśmy się, całe załzawione.
- Chodźmy na dół.
- Ale po co?
- Zobaczysz. - powiedziała, ciągnąc mnie za rękę opuściłyśmy pokój i udałysmy się na dół. Rachel otworzyła wolną ręką drzwi do jadalni. Po czym weszłyśmy do środka...
Stanęłam jak wryta. Na sali, gdzie każdego dnia spożywaliśmy posiłki zgromadziły się wszystkie sierotki z klasztoru, ksiądz i siosrty zakonne. Na mój widok zaczęli śpiewać sto lat. Kiedy skończyli, Rachel, która gdzieś na chwilę zniknęła przyniosła tort.
- Pomyśl życzenie Ros. - powiedziała. Po chwili namysłu zmuchnęłam osimnaście świeczek, na co dostałam głośne brawa. Po tym zasiadliśmy do urodzinowego śniadania, które zajęło nam około jednej godziny. Kiedy uczta dobiegła końca nie chętnie poszłam na górę. Z kąta wzięłam swoją walizkę, która stała tam dobre cztery dni i zniosłam ją na dół.
- Rosalie. Chcemy żebyś wiedziała, że nie odchodzisz stąd bo taki jest nasz kaprys, tylko dlatego, że takie są zasady.
- Już mi to siostra mówiła.
- Będziemy za tobą tęsknić, w końcu nikt inny nie stwarzał nam tylu kłopotów.
- Tak. Dziwnie to zabrzmiało, ale jest okey. Ja za wami, klasztorem też będę tęsknić. - powiedziałam, przytulając się do każdego z osobna. - Lecz za tobą, będę tęskniła najbardziej. - powiedziałam, kiedy podeszłam ro Rachel.
- Ja za tobą też. - powiedziała. - Noś go cały czas. - wskazała na łańcuszek, który mi podarowała.
- O to nie musisz się martwić. - oznajmiłam jej. Nagle coś sobie przypomniałam. Zaczęłam biec.
- Ros! Gdzie ty idziesz?! - krzyczał za mną ksiądz.
- Zaraz przyjdę! - niebawem znalazłam się na przyklasztornym cmentarzu. Podeszłam pod grób mojej mamy. - Mamo... Żałuję, że nie może cię tu ze mną być. Proszę cię, poproś Pana by jakoś ukierunkował moje życie na bez cierpień, smutku. - po policzku spłynęła mi łza. - Będę cię odwiedzała. A teraz trzymaj się. - dotknęłam płyty grobowej i wróciłam do zbiorowiska, które zostwiłam. Kiedy się do nich zbliżałam, zauważyłam, że przyjechała po mnie taksówka, którą zamówiłam. - Żegnajcie. - powiedziałam spokojnie do ,,mojej rodziny'' i odjechałam.


*Oczami Harrego

Przez kolejne kilka dni, w domu było jakoś tak dziwnie. Cicho, smutno. Mama nie była szczęśliwa, tak samo jak ja i Gemma. Postanowiłem zrobić sobie tydzień wolnego od szkoły. Rankiem w piątek wyszedłem z domu i udałem się w stronę miasta. Pochodziłem po sklepach z odzieżą, obuwiem. Jednak nic nie kupiłem, co było dziwne bo zawsze po wizycie czy w sklepach czy centrum handlowym zawsze do domu wracałem z nową zdobyczą. Dzisiaj było inaczej. Szedłem chodnikiem, słuchając piosenek z ipoda. Właśnie leciał kawałek Back in time Pitbulla. Kiedy nagle wpadłem na jakąś dziewczynę. Obydwoje wylądowalismy na chodniku.
- Nic ci się nie stało? - spytałem po chwili czarnowłosą dziewczynę z dużymi brąz oczami.
- Nie, a tobie? - spytała.
- Boli mnie tylko tyłek. - powiedziałem, gdyż natrafiłem na jakiś kamień. Zaczeliśmy się śmiać.
- Przepraszam, powinnam była patrzeć jak idę.
- Nie przepraszaj, bo ja też jakoś zbytnio nie zwracałem uwagi na drogę. - powiedziałem podnosząc się z ziemi. następnie wyciągnąłem rękę do dziewczyny. - Jestem Harry Styles, a Ty?
- Ja Rosale Montgomery. - popatrzyliśmy się przez chwilę na siebie. - Muszę już lecieć, bo spóźnię się do pracy.
- A okey. Ile ty masz lat, że już pracujesz? - spytałem z niedoweiżaniem. Wyglądała bardzo młodo.
- Osiemnaście. - oznajmiła.
- A szkoła?
- Skończyłam ją, o ile można tak powiedzieć. Moje życie to długa historia.
- Mam czas. - ruszyłem więc z nowopoznaną koleżanką z powrotem w stronę miasta.
- Pewnego burzowego dnia pewna biedna ciężarna kobieta błąkała się po ulicach Londynu. Szczęśliwym trafem trafiła pod klasztor. Poprosiła o schronienie, którego udzieliły jej wówczas siostry. Tego samego wieczora na świat przyszła pewna dziewczyna, czyli ja. Niestety moja mama odrazu zmarła a mną zajęły się zakonnice, ksiądz. W sierocińcu sprawiałam wiele kłopotów, może trochę więcej niż przeciętne dziecko. Jeśli chodzi o moją edukację, to wszystko to miałam właśnie tam. Może troszkę inny poziom niż w szkole, ale zawsze coś. Teraz kiedy skończyłam osiemnaście lat, musiałam opuścić to miejsce i znaleźć pracę, wynająć mieszkanie.
- A twój ojciec? - spytałem po chwili na mysłu.
- Nie poznałam go nigdy. - niebawem doszliśmy pod MilkShake City.
- No i jesteśmy. - oznajmiłem.
- Dziękuję za podprowadzenie.
- Nie ma za co. - uśmiechnęła się do mnie, co ja odwzajemniłem. Już miała wchodzić do środka. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spodkamy.
- Na pewno. - odpowiedziała, po czym weszła do budynku.

_____________________________________________________
Cześć :* I oto kolejny rozdział. Według mnie nie jest najgorszy. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Chcę Wam podziękować, że komentujecie i oczywiście za te ponad 1000 wejść. Jest mi bardzo miło z tego powodu.
Do następnego ;*

środa, 6 czerwca 2012

Czwarty.

*Oczami Zayna

- Spytam się ostatni raz. Gdzie jest mój telefon?!
- Na prawdę nie wiem. - mówiła przez łzy pokojówka.
- Kobieto! Tylko ty sprzątałaś dzisiaj w moim pokoju, a jeszcze rano go tu widziałem. Więc nie kłam i powiedz mi co z nim zrobiłaś!
- Przysięgam, że to nie ja go wzięłam.
- Nie no mam już tego dość! - krzyknąłem po czym podszedłem do niej.
- Co się tu dzieje? - do mojego pokoju weszła mama.
- Dobrze, że jesteś. Alice ukradła mój telefon.
- To nie prawda. Nie jestem złodziejką.
- Tak? Tylko ona sprzątała dzisiaj moją sypialnię.
- Pozwól ze mną. - zwróciła się mama do naszej pracowniczki. Bez stawiania zbędnych oporów opuściła z moją mamą pomieszczenie i zapewne skierowały się do gabinetu. Miałem nadzieję, że w końcu ją zwolni. Przecież nikt nie będzie trzymał pod dachem złodzieja. Po paru minutach zszedłem na dół. Zasiadłem wygodnie w fotelu. W końcu do salonu przyszła mama.
- I co? - spytałem.
- Upiera się, że to nie ona go wzięła.
- No to niby kto?!
- Nie wiem. Chociaż mam wiadomość, która cię usatysfakcjonuje.
- Jaką?
- Zwolniłam ją.
- Wreszcie! - wstałem z fotela. Już miałem opuszczać to pomieszczenie kiedy usłyszałem za sobą głos mojej rodzicielki.
- Gdzie idziesz? - spytała mnie.
- Wychodzę.
- Ale wróć przed siódmą bo będziemy mieli gości.
- Niby kogo?
- Jakiegoś rodzinę pana, z którym twój ojciec robi interesy.
- Johannsonów?
- Nie tym razem. Bądź na czas.
- Postaram się, ale nic nie obiecuję.
- Zayn!
- No już dobra, będę.
- Tak lepiej. Miłego dnia i pamiętaj żebyś się nie spóźnił. - opuściłem pokój. Szedłem korytarzem aż do wyjścia. W końcu stanąłem przed domem. Podszedłem pod swój zaparkowany na podjeździe samochód.  Wyciągnąłem kluczyki. Otworzyłem. Wszedłem do środka. Odpaliłem go i ruszyłem przed siebie. Nagle na siedzeniu obok usłyszałem sygnał mojej komórki.
- A więc tutaj go zostawiłem! - powiedziałem uśmiechając się od ucha do ucha. Czyli oskarżyłem Alice o coś czego nie zrobiła i straciła przeze mnie pracę. No nic. Znajdzie sobie nową. Nie będę się przejmował losem innych. Jedynie swoim. Przecież jestem synkiem premiera. Nikt nie wchodzi mi w drogę, robię to co chcę, kiedy chcę, bez żadnych konsekwencji. Ojciec i jego znajomości ze wszystkiego mnie wyciągnął. Ludzie boją się nawet podnieść na mnie głos. Zaraz. Była taka jedna, na którą wpadłem. Nie przejmowała się kim jestem i darła na mnie swoją buźkę. Ale to nic. Taki oryginał jeden na milion.

- Już jestem! - krzyknąłem wchodząc do domu.
- Dobrze. Przebierz się w jakieś elegantsze ubrania.
- Przecież dobrze wyglądam.
- No tak, ale mógłbyś założyć jakąś marynarkę.
- Mamo, nie dramatyzuj. Jest dobrze.
- No niech będzie. Chodźmy do salonu.
- Już są?
- Jeszcze nie, ale za chwilę powinni się zjawić.
- No to chodźmy.
- Cześć tato. - przywitałem ojca kiedy przyszliśmy do salonu.
- Cześć Zayn. Dobrze, że już jesteś.
- Mama mnie prosiła, no więc postanowiłem wpaść dzisiaj na kolację. Tak to zjadłbym na mieście. - ojciec zdążył pokiwać tylko głową, kiedy po naszej rezydencji rozniósł się dźwięk dzwonka.
- Już są. - po chwili nasz lokaj przyprowadził trójkę ludzi do salonu. W tym jedną znajomą mi twarz.
- Dobry wieczór. - powiedział mężczyzna.
- Dobry wieczór.
- Witaj Jack. - mój stary zwrócił się do mężczyzny, a następnie kobiet, które mu towarzyszyły. - A to za pewne twoja żona i córka. Urodę odziedziczyła po mamie.
- Dziękuję. - powiedziała czerwieniąc się.
- To zanim służba przygotuje kolację, pokarzę ci moją kolekcję znaczków. Zbieram je od dzieciństwa, aż do dzisiaj.
- Bardzo chętnie obejrzę. - po czym znikneli za ścianą. Następnie moja mama poszła pokazać tej pani ogród, a ja zostałem sam z dziewczyną, którą potrąciłem na chodniku. W pomieszceniu panowała niezręczna cisza. Cały czas patrzyłem w stronę owej istoty.
- Jestem Zayn. - postanowiłem zabić ciszę.
- Charlotte. - uścisnęła wyciągniętą przeze mnie rękę.
- Miło mi. - powiedziałem od niechcenia. - Ile masz lat?
- Kobiet się nie pyta o wiek. - rzuciła. Widocznie moja osoba nie przypadła jej do gustu.
- Tak się mówi. Ale kiedy ktoś się spyta dobre wychowanie nakazuje odpowiedzieć.
- Za parę miesięcy skończę 18.
- No to jesteśmy w tym samym wieku, tylko że ja już miałem urodziny.
- No wszystkiego najlepszego, tylko że spóźnione. - brązowowłosa wysiliła się na uśmiech.
- Dzięki.
- Proszę pana! Panie Zayn! - do salonu przyszedł nasz rodzinny kamerdyner.
- Tak William?
- Widział pan gdzieś Alice?
- Już u nas nie pracuje. Moja matka zwolniła ją dzisiaj rano. Jeden problem z głowy.
- Jak to się stało?
- Nie ważne. Lepiej przyłóż się do roboty, bo podzielisz jej los.
- Przepraszam. - odpowiedział i pospiesznie opuścił to pomieszczenie.
- Wybacz. O czym to rozmawialiśmy? - zwróciłem się z powrotem do Charlotte.
- Ty każdego tak traktujesz? - spytała.
- Ale jak?
- Źle. Jak gorszego od siebie.
- Może. A coś w tym złego?
- Długo by wymieniać. - rzuciła.
- Coś ci nie pasuje?
- Tak. Ty, twoja pozycja i zachowanie oraz sposób w jaki traktujesz innych.
- Nic ci do tego.
- Wiem. Jednak chciałam ci tylko uświadomić jakim palantem jesteś. Widocznie nikt wcześniej tobie tego nie powiedział.
- Nie obchodzi mnie to co taka osoba jak ty o mnie myśli.
- Bo nie jestem bogata? Moi starzy nie mają pozycji równej twoim?
- Tak może dlatego. - pewnie dalej byśmy się sprzeczali, gdyby nie to, że nasi ojcowie wrócili do pomieszczenia, a po nich matki. Po paru minutach udaliśmy się na kolację, a kiedy się skończyła nasi starzy przeszli do rozmowy o interesach. O godzinie 21 rodzinka Watsonów udała się do siebie do domu. Ja bez słowa wyszedłem z domu. Przez ten czas myślałem o tej idiotce. Jak ona w ogóle śmie zwracać mi uwagę? No bo niby kim ona jest? Jedno skinienie palca i nie bedzie taka mądra...


*Oczami Rosalie

Na podwórku panowała okropna pogoda. Siedziałam w pracy za ladą. Dzisiaj mieliśmy mały ruch. Sala była pusta. Kiedy nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Ku mnie zmierzał jakiś chłopak. Był to średniej wielkości blondyn o niebieskich oczach. Przez dobrą chwilkę przyglądał się mi.
- Dobry wieczór. - przywitał mnie w końcu. 
- Dobry wieczór. Co podać? 
- A co mogłabyś mi polecić?
- Szejka. - powiedziałam bez zastanowienia.
- Haha. To na pewno. Tylko chodzi mi jakiego?
- Może truskawkowego.
- Lubisz?
- Tak. Jest dobry.
- No to ja poproszę jednego truskawkowego, dwa bananowe i czekoladowe.
- Też dwa?
- Tak.
- Dobrze. Czy to wszystko?
- Tak dziękuję.
- Dobrze. 30 złotych.
- Proszę. - podał mi pieniądze.
- Dziękuję. Zaraz przyniosę twoje zamówienie.
- Może być do tamtego stolika? - wskazał na miejsce przy oknie na końcu pomieszczenia.
- Spoko. - odpowiedziałam mu, po czym podeszłam do wielkiej przerażającej mnie maszyny i zrobiłam szejki. Kiedy na tacce leżało całe zamówienie wzięłam ją do rąk i poszłam w kierunku stolika, przy którym siedział mój klient.
- Proszę bardzo. - powiedziałam rozkładając kubki. - Życzę smacznego. - już miałam odchodzić kiedy się do mnie zwrócił.
- Nie przysiądziesz się? - spytał.
- Ja chyba nie mogę. Jestem w pracy.
- To nic. Siadaj.
- W sumie może pięć minut mi nie zaszkodzi. - po czym zrobiłam to o co chłopak prosił. W tedy podsunął mi truskawkowego szejka a ja spojrzałam na niego z pytającą miną.
- Powiedziałaś, że smakuje ci truskawkowy więc go zamówiłem dla ciebie.
- Dzięki, ale nie musiałeś.
- Wiem, ale chciałem. Tak poza tym nazywam się Niall Horan.
- Miło mi, ja Rosalie Montgomery. A tak w ogóle gdzie są twoi znajomi?
- Czemu o to pytasz?
- Bo zamówiłeś pięć szejków, jeden dałeś mi, jeden dla ciebie, a reszta...
- Też dla mnie.
- Aha. To musisz być strasznie głodny.
- Dla mnie dzień jak co dzień. Po prostu lubię jeść. - ja już myślałam, że chłopak głoduje, jest niedożywiony a on mi tu z pasją do jedzenia wyskakuje? Takie troszkę dziwne. No ale ok, nie wnikam.
- Nie widać.
- Wszyscy mi to mówią. - chwilę pogadaliśmy.
- Muszę wracać do pracy, bo za chwilę zamykamy.
- Już tak późno? - spytał patrząc na wyświetlacz swojej komórki. - Muszę iść. Dziękuję za miło spędzony czas. Na razie.
- Cześć. - odprowadziłam go wzrokiem aż do drzwi. Po dwudziestu minutach zamknęliśmy lokal. Każde z nas udało się w swoje strony. Wracałam pieszo do sierocińca. Szłam chodnikiem, patrząc na mijające mnie samochody. Kiedy doszłam pod park. Było tam strasznie ciemno. Nie wszystkie latarnie świeciły. Szłam cały czas prosto. Nagle usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Nie rozglądając się przyśpieszyłam tempa. Osoba za mną zrobiła tak samo. Zaczęłam biec. Akurat miałam dobrą kondycję. Minęłam zakręt. Kroki ucichły. Na wszelki wypadek obejrzałam się za siebie. Nikogo tam nie było. Już miałam ruszać w dalszą drogę kiedy nagle ktoś wyskoczył z krzaków.
- Myślałaś, że mi uciekniesz? - spytał mnie chamsko. Chłopak na oko miał ze dwadzieścia lat.
- Szczerze mówiąc tak.
- No to źle myślałaś. - już wyciągał łapska w moją stronę kiedy ja puściłam się pędem. Pech chciał, że był ode mnie szybszy. Złapał mnie i zaczął szarpać.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam.
- Zabawić się. - wyszczerzył się, po czym próbował rozsunąć mi bluzę. W tedy ja z całej siły nadepnęłam mu na stopę. Jęknął z bólu, lecz w dalszym ciągu mnie trzymał.
- Proszę cię, zostwam mnie. - błagałam. Byłam wystraszona. Nigdy nie spotkałam się z taką sytuacją.
- A jak nie to co? - spytał chamsko.
- To w tedy pożałujesz swojej decyzji.
- Nie boję się, a szczególnie dziewczyn.
- Nie słyszałeś, co mówiła? - obruciłam się. Za nami stanął jakiś Mulat.
- Synek premiera. Będę miał przerąbane?
- Jeśli stąd nie znikniesz to owszem. - osoba trzymająca mnie natychmiast wypuściła ze swoich sideł i szybkim krokiem odeszła z miejsca zdażenia. - W porządku? - zwrócił się do mnie.
- Tak, dzięki. Chociaż sama na pewno dałabym sobie radę.
- Nie wątpię. - chłopak zaczął się śmiać pod nosem. - Mieszkasz gdzieś niedaleko?
- Na obrzeżach miasta.
- Zawiozę cię.
- Nie trzeba.
- To nie była propozycja. - popatrzył na mnie łobuzersko.
- Niech ci będzie.
- Tak w ogóle jestem Zayn Malik.
- Ja Rosalie Montgomery.
- Miło mi. - niebawem znaleźliśmy się pod samochodem chłopaka. Wsiedliśmy do środka. Podałam mu adres i ruszyliśmy w drogę. Niedługo dojechaliśmy pod sierociniec. - No i jesteśmy. - Zayn rozejrzał się po okolicy. - Ty jesteś...
- Sierotą? - dokończyłam za niego. - Tak, owszem.
- Przykro mi.
- Tak, mnie też. Ale w życiu jedni mają trudniej, drudzy łatwiej. Tak już po prostu jest. Dziękuję za podwiezienie i małą pomoc w parku.
- Nie ma za co. - uśmiechnął się do mnie, co ja odwzajemniłam. Wysiadłam pośpiesznie z auta i poszłam w kierunku drzwi do mojego domu, na ostatnią noc w tym miejscu...

____________________________________________
Cześć :* Przed Wami kolejny, już czwarty rozdział. Nie jest w sumie najlepszy, ale również nie najgorszy. Próbowałam coś fajnego wymyśleć i napisać, ale przychodziły mi inne pomysły, które z pewnością ukażą się w dalszych losach naszych bohaterów. Już je nawet napisałam i muszę przyznać, że jestem z nich zadowolona.
Dziękuję również, że czytacie, wchodzicie i komentujecie. To strasznie mnie motywuje. W końcu bez waszego uznania nie dostanę literackiej nagrody Nobla, o której pisałam poprzednio.

Trzymajmy kciuki za Polskę pod czas otwarcia Euro 2012.
Do następnego :*

niedziela, 3 czerwca 2012

Trzeci.

*Oczami Harrego

- Już jestem! - krzyknąłem, przekraczając próg mojego domu. Od przedpokoju do salonu rozłożone były kartonowe pudełka.
- Cześć Harry. - ku mnie wyszedł ojciec.
- Co to ma znaczyć? - spytałem.
- Wyprowadzam się.
- Co?!
- Harry, przecież wiedziałeś, że się rozwodzimy. Na pewno również zdawałeś sobie sprawę, że nadejdzie moment, w którym jedno z nas będzie musiało opuścić dom. - nic mu nie odpowiedziałem. Poczułem na sobie jego wzrok. Rzuciłem się pędem do swojego pokoju, trzaskając z całej siły drzwiami. Rzuciłem plecakiem i usiadłem na łóżku. Byłem zdenerwowany. Trudno przeżywałem tę całą sytuację. Dlaczego akurat moi rodzice? W czym ja i moja siostra, Gemma zawiniliśmy? Nie mam pojęcia. Siedziałem tu już jakieś z dwie godziny. Kiedy usłyszałem silnik jakiegoś samochodu. Wyjrzałem przez okno. Pod domem stanęło auto z firmy przeprowackowej. Dwóch mężczyzn wyszło z pojazdu i pomogło mojemu ojcu pakować kartony z jego rzeczami na przyczepę. Po upływie trzydziestu minut zszedłem z powrotem na parter, gdzie zebrała się nasza cała rodzinka.
- No więc... - zaczął niepewnie mój stary.
- Gdzie będziesz teraz mieszkał? - spytała mama, już byłego swojego męża.
- Przeprowadzam się do Liverpoolu. - oznajmił. - Możecie przyjeżdżać do mnie na weekendy, oczywiście jeśli będziecie chcieli. - ojciec popatrzył na zegarek. - Muszę się zbierać. - podszedł i nas do siebie przytulił. - Będę za wami tęsknił.
- My też będziemy za tobą tęsknić. - odpowiedziałem. Czułem jak łzy cisnął mi się do oczu. Ojciec podszedł do drzwi, nacisnął klamkę ostatni raz spojrzał na nas i opuścił dotąd rodzinny dom. Stałem i gapiłem się w drzwi. Nie mogłem uwierzyć, że to się tak szybko dzieje. Popatrzyłem na mamę, potem na Gemmę. Bez słowa opuściłem pomieszczenie i udałem się do swojego pokoju. Usiadłem na parapecie i bez celu patrzyłem na jezdnię. Myślałem, że zawróci. Do nas. Znowu będziemy szczęśliwą rodziną. Mijały sekundy, minuty, godziny, a ja nadal ślepo gapiłem się w ten sam punkt. Po moim pokoju rozległo się pukanie. Nic nie odpowiedziałem.
- Harry. Zejdź proszę na kolację. - poprosiła mnie mama.
- Nie jestem głodny! - po moich słowach drzwi uchyliły się. Do pomieszczenia weszła moja rodzicielka.
- Dziecko, przecież ty musisz coś jeść.
- Powiedziałem, że nie jestem głodny.
- Dobrze, jak sobie chcesz. - odpowiedziała spokojnie i wyszła. Zszedłem z parapetu, położyłem się na łóżku i wybuchnąłem histerycznym płaczem.




*Oczami Charlotte
- Jennifer! - syknęłam. - Chodźmy już stąd.
- Poczekaj! Muszę coś jeszcze znaleźć. - uspokajała mnie blondynka.
- Ileż można siedzieć w bibliotece? - dziwiłam się. Zignorowała moje pytanie. Wciąż szukała czegoś pośród rządków regałów z książkami. - Jakby to ode mnie zależało, wzięłabym zapałkę i podpaliła ten cholerny budynek.
- No wiesz co?! - obdarzyła mnie złowrogim spojrzeniem.
- Nienawidzę tego miejsca.
- Wiem, ale kocham patrzeć jak się złościsz. - zaczęła się śmiać.
- O co ci chodzi? - popatrzyła na mnie.
- Już dawno znalazłam tego czego potrzebowałam.
- Ty! Lepiej wiej bo jak cię dorwę to... - moją groźbę przerwała bibliotekarka, uciszając nas. Jen gestem ręki pokazała, byśmy opuściły ten budynek. Oczywiście byłam za. - To gdzie teraz idziemy? - spytałam ją, kiedy znalazłyśmy się pod publiczną biblioteką.
- A gdzie chcesz?
- Mi to obojętne.
- Mi tak samo.
- Może na lody? Ja stawiam. - zaproponowałam.
- Okey. - zgodziła się. Po chwili znalazłyśmy się w jednej z londyńskich cukierni. Zamówiłyśmy po trzy gałki na każdą. Usiadłyśmy do stolika i w spokoju konsumowałyśmy zamówienie.
- Dziękuję. - powiedziała Jen, kiedy zjadła.
- Za co?
- Za lody.
- Ah no. Nie ma za co. - chwilę jeszcze pogadałyśmy, a następnie postanowiłyśmy wrócić do domu. Szłyśmy w stronę naszego osiedla, na szczęście mieszkałyśmy obok siebie. Nagle z kimś się zderzyłam i tym samym wylądowałam na betonie.
- Patrz jak chodzisz! - wrzasnął na mnie jakiś Mulat.
- Tak jakbyś sam nie mógł. - podniosłam się z ziemi. Nawet nie wykazał mi w tym chęci jakiejkolwiek pomocy. Popatrzyłam na niego. Był to wysoki, może około 175 centymetrów chłopak, o brązowych oczach i ciemnych włosach postawionych na żelu. Zauważyłam, że mi się przygląda. - Chodźmy stąd. - pociągnęłam Jen za rękę. Kiedy odchodziłyśmy, kątem oka zauważyłam, że patrzy się w naszą stronę. - Palant! - powiedziałam, jak byłyśmy już daleko, od całego miejsca zdarzenia.
- Ale wprawił cię w nerwy.
- On sobie na za dużo pozwala!
- Wiesz, że jest to syn premiera?
- I co z tego?
- Nic, tak ci tylko mówię.
- Może być sobie nawet księciem, ale niech zmieni stosunek do innych! - niebawem doszłyśmy pod blok.
- No to na razie. - pożegnała mnie.
- Papa. - poszłam do swojej klatki, a ona do swojej. Weszłam do domu, a tam czekała na mnie moja mama.
- Gdzieś ty tak długo była? - spytała mnie.
- A tu i tam. - odpowiedziałam.
- Już jest po dziewiątej, a miałaś być o ósmej.
- Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy. - kurczę, przecież nie mam pięciu lat by wracać tak wcześnie do domu.
- Mówisz tak codziennie, kiedy coś przeskrobiesz, a i tak robisz to samo.
- Ale tym razem się postaram.
- Zobaczymy.
- Będziesz zaskoczona.
- Dobra, idź spać.
- Przecież jest młoda godzina. - powiedziałam. Popatrzyła na mnie tym swoim wzrokiem. - Dobra, dobra. Idę spać. Tylko się nie denerwuj bo ci zmarszczki wyjdą. - po moich słowach, nie dając szans mamie odgryźć się powędrowałam do pokoju. Chwilę jeszcze posiedziałam na laptopie, nawet nie wiedziałam kiedy usnęłam.

________________________________________________
Cześć :* Na samym początku dziękuję za tyle wejść, komentarzy pod ostatnim postem. Jesteście kochani. Dzisiejszy rozdział może nie wyszedł tak jak chciałam, ale wątpię czy coś lepszego bym napisała. Jeśli czytacie mam nadzieję, że chcociaż skomentujecie. To strasznie motywuje do dalszego pisania. Kto wie? Może kiedyś napiszę arcydzieło, które będzie można nagrodzić literacką nagrodą Nobla? Hah.
Do następnego :*