*Oczami Harrego
Do domu wróciłem późno. Najpierw odprowadziłem Rosalie, by nic się jej nie stało, a następnie sam skierowałem się do swojego lokum. Naszczęście matka i siostra już spały, a Jerry nie zostawił po sobie żadnego śladu. Do swojego pokoju szedłem po cichu, by nie obudzić śpiącej rodziny. Wziąłem szybki prysznic i położyłem się do łóżka. Nawet nie wiem, kiedy usnąłem.
Obudziłem się z samego ranka. Pierwsze co to wziąłem poranny prysznic, umyłem zęby i rozczesałem swoje sexy loczki. Następnie wyciągnąłem z szafy ubrania, które miałem zamiar dziś założyć. Kiedy byłem już gotowy, ogarnąłem szybko pokój i pobiegłem do pokoju Gemmy. Jeszcze spała. Postanowiłem ją obudzić.
- Wstawaj! - szturchnąłem siostrę w ramie.
- Spadaj Harry! Nie widzisz, że śpię?!
- Już czas najwyższy się obudzić. Nie marnuj takiego pięknego dnia.
- Przecież pada. - powiedziała patrząc na okno.
- Jak mówiłem, mamy dzisiaj piękny dzień.
- Czego chcesz?
- Chodzi mi o Jerrego.
- No tak. Wiedziałam, że prędzej czy później zapytasz mnie o to co działo się wczoraj.
- Jak to działo się?
- No mama i Jerry całowali się i potwierdzili, że są razem.
- Jak to?
- Tak to.
- Na prawdę?!
- Nie, wkręcam cię.
- Zabiję cię! - krzyknąłem i wziąłem do rąk oduszkę, którą zacząłem okładać moją siostrę. Nie trwało to dużo czasu, ponieważ Gemma wzięła zepchnęła mnie z jej łóżka.
- A teraz możesz już wyść, bo ja zawsze chciałam spać.
- A ja zawsze chciałem mieć rodzinę w komplecie. - powiedziałem rozżalony.
- Harry...
- No bo to co mówiłaś wcześniej...
- To był żart.
- Bardzo możliwy do spełnienia. W końcu to tylko kwestia czasu.
- Czemu nie chcesz by mama kogoś sobie znalazła?
- Nie, że nie chce. Tylko ten facet mi się jakoś niepodoba.
- Jerry? Jest miły i ogólnie grzeczny, ułożony. W sam raz dla naszej mamy.
- Po jednym wieczorze trudno stwierdzić jaki on jest. Ani ty, ani ja, a nawet nasza mama może nie zna go dobrze. Może na prawdę ma na imię Jake, jest kryminalistą i kto wie czego od naszej mamy chce.
- Harry daj spokój. Przesadzasz i tyle. Może Jerry nie jest naszym ojcem, ale trzeba dać mu szansę.
- Nie ma mowy.
- Nie chcesz by mama była szczęsliwa?
- Nie, że nie chcę. Ale jakoś nie podoba mi się ten gość.
- No ale jakby przyprowadziła innego, też by ci się coś w nm nie podobało.
- Wcale, że nie.
- Właśnie, że tak Harry. Ja chcę by nasza mama była szczęśliwa, dlatego niech się umawia z kim chce. Jeżeli ty też dla niej tego pragniesz, zrób to co ja i zaakceptuj Jerrego, jeśli oczywiście okaże się, że są tą parą. - po słowach mojej siostry bez słowa opuściłem jej pokój i zszaedłem do salonu. Nie ma mowy bym dał temu kolesiowi szansę. Coś mi się w niem nie podoba. Musiałem odpocząć od tego co dzieje się w tym domu. No może nic się takiego nie dzieje, ale kilka dni bez mamy i siostry na pewno by mi nie zaszkodziło. Postanowiłem napisać smsa do ojca.
,,Cześć tato. Czy mógłbym wpaść do ciebie na weekend?'' Kiedy już napisałem treśc wiadomości, wysłalem ją na numer mojego ojca. Odpisał po minucie.
,,Oczywiście, że możesz do mnie przyjechać. Ty i Gemma jesteście zawsze mile widziani. Najpierw jednak spytaj się mamy, czy nie ma nic przeciwko.'' Przeczytałem i już miałem odpisywać, gdy za mną usłyszałem głos mojej rodzicielki. Zawzięcie rozmawiała o czymś z Jerrym.
- O Harry. Cześć synku. - powitała mnie.
- Cześć Harry. - również mnie przywitał.
- Dzień dobry. - powiedziałem oschle. - Mamo jadę do taty na weekend. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
- Akurat w ten weekend?
- A masz jakieś plany? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Mieliśmy zamiar całą czwórką jechać do domku nad jeziorem.
- Czwórką?
- Tak. Ja, ty i Gemma, oraz Jerry.
- Nie, ja jednak wolę odwiedzić tatę. - widać było, że moja rodzicielka nie była zadowolona z psucia tego planu, który niewiadomo kiedy obmyśliła.
- Niech jedzie. - przekonał ją Jerry. - Musi przecież utrzymywać kontakty ze swoim tatą.
- No dobrze.
- Dzięki. - powiedziałem i uśmiechnąłem się od niechcenia. Po czym szybko opuściłem pomieszczenie udając się do swojego pokoju, gdzie w spokoju odpisałem ojcu smsa.
,,Mama zgodziła się. Przyjadę w piątek wieczorem.''
,,Dobrze. Przyjadę po ciebie na dworzec. Do piątku.''
,,Do piątku.''
*Oczami Charlotte
Jak postanowiłam dzień wcześniej, wyszłam ze swojego mieszkania. Zeszłam klatką schodową i znalazłam się na polu. Była piękna, słoneczna pogoda. Ptaszki śpiewały, pszczółki i motyle latały pośród kwiatów, a ja szłam na rozmowę ze swoją przyjaciółką. Podeszłam pod jej klatkę i już miałam dzwonić domofonem, kiedy drzwi otworzyły się i akurat pojawili się rodzice Jen.
- Dzień dobry. - powitałam ich z uśmiechem.
- Dzień dobry Charlotte. - powitali nie państwo Evans.
- Jest Jennifer? - spytałam.
- Tak. Akurat nie chciała z nami jechać, więc została sama w domu. Możesz do niej iść, jeśli chcesz.
- Właśnie mam taki zamiar. - odpowiedziałam jej rodzicom, po czym pożegnaliśmy się. Oni skierowali się w stronę samochodu, a ja na drugie piętro. Szłam wolno po schodach, aż w końcu stanełam pod drzwiami numer 24. Wzięłam głęboki wdech i zadzwoniłam dzwonkiem. Chwilę potem we framudze stanęła Jen. Wyglądała inaczej. Strasznie schudła i była blada jak ściana. To nie ta dziewczyna co dawniej.
- Cześć. - powitałam ją.
- Hej. - odpowiedziała, po czym nastała cisza. Postałyśmy tak patrząc na siebie na wzajem. Było jakoś tak niezręcznie.
- Mogę wejść? - spytałam po chwili.
- Tak, wchodź. - gestem ręki zaprosiła mnie do środka. Udałyśmy się do jej pokoju, gdzie zawsze przesiadywałyśmy jak u niej byłyśmy. - Napijesz się czegoś? - zaproponowała.
- Nie dziękuję.
- No więc co cię do mnie sprowadza?
- Musimy porozmawiać.
- Coś się stało?
- Tak. Dużo.
- No więc mów.
- Czemu ostatnio w ogóle się nie odzywałaś? Jak byłam po ciebie, albo nie wychodziłaś, albo nie otwierałaś drzwi. - nic się nie odezwała. - Oddaliłysmy się od siebie, przez to.
- Po prostu nie miałam ochoty. - powiedziała.
- Chcesz mi oczymś powiedzieć? - spytałam.
- Nie. - odpowiedziała, w ogóle nie patrząc na mnie. Znałam ją jednak na tyle, że umiałam poznać kiedy coś ukrywała, albo kłamała. I tak w tym momencie było. Nie chciała mi oczymś powiedzieć. O czymś ważnym.
- Widzę, że coś ci leży na sercu. Będzie ci lepiej jak powiesz.
- Nic mi nie jest Charlotte. - powiedziała, odgarniając jednocześnie włosy, z twarzy. W tedy zauważyłam rany na jej dłoniach.
- Co ci się stało?
- A co się miało stać?
- Te rany na dłoniach...
- Walnęłam nimi o drzewo.
- Kłamiesz. Przecież widzę. Jennifer bądź ze mną szczera. Przecież jesteśmy przyjaciółkami.
- Nie kłamię.
- Jen.
- Nie ważne, okey?!
- Okey. Tylko się nie złość. - nie chciałam jej denerwować. Gdyż głos jej drżał. Była bliska płaczu. Chociaż nie. Nie mogę od tak odpuścić, bo się nie dowiem co się dzieje. - Strasznie schudłaś ostatnio.
- Coś ty nadal jestem gruba. - gdruba?!
- Gruba?! Ty się chyba w lustrze nie widziałaś!
- Zaraz wracam. - powiedziała. Widocznie nie chciała ciągnąc tematu. Wstała z łóżka. Stanęła w bezruchu.
- Jennifer? - spytałam, ale ona nic mi nie odpowiedziała. Złapała się tylko swojej głowy. - Jennifer!
- Nic mi nie jest. - odpowiedziała, siadając powoli na miejsce, które przed momentem zajmowała. Za to ja pobiegłam szybko do kuchni. Wyciągnęłam szklankę z szafki i nalałam do niej wody. Wróciłam do pokoju i podałam napój Jen.
- Kręci ci się w głowie? - spytałam kiedy moja przyjaciółka upiła łyk wody. Pokiwała twierdząco głową. - Jadłaś coś? - pokiwała przecząco głową. W tedy miałam wstawać i iśc spowrotem do kuchni zrobić jej coś do zjedzenia, lecz powstrzymała mnie, łapiąc moją rękę.
- Nic nie chce.
- Ale tobie coś jest!
- Nic mi nie jest. Każdemu może się coś takiego zdarzyć.
- Ale ty jesteś strasznie chuda. Ty w ogóle coś jadłaś?
- Tak. - odpowiedziała. Widać było, że mówi prawdę, ale czy jest na to jakieś normalne wytlumaczenie. W dwa tygodnie zmienić się, strasznie się zmienić?!
- Cholera. Ja wiem, że coś ukrywasz! I nie odpuszczę puki się tego nie dowiem. - dziewczyna rozpłakała się. Mi też chciało się płakać, ale próbowalam się powstrzymać. Żal mi jej było. Kiedyś taka wesoła dziewczyna, a teraz co? - Powiesz mi? - spytałam, przytulając ją. Pokiwała tylko głową, na znak, że zaraz mi wszystko opowie. Dlatego bez słowa czekałam, aż się uspokoi. Kiedy ten moment nastąpił, Jennifer zabrała głos.
- No więc w Top Model powiedzieli, że jestm gruba, dlatego postanowiłam się odchudzić. Jednak zawsze coś stawało na przeszkodzie, pokusa była silna, a moja wola słaba i szybko poddawałam się. I w tedy co pojechałam do babci, oglądnęłam taki film o bulimiczce. Kiedy wróciłam do domu, pierwsze co zrobiłam to stanęłam na wagę. Przeraziłam się. Strasznie się przeraziłam. I w tedy do głowy przyszedł mi ten film. Poszłam do łazienki pod pretekstem, że idę się kompać, a tak na prawdę zwróciłam to wszystko co zjadłam przez ten dzień. - to co usłyszałam wstrząsnęło mną totalnie. Jennifer bulimiczką?! Przecież uczyliśmy się kiedyś o tym w szkole. A ona taka mądra na pewno by się na to nie nabrała. Nie ona. - A te rany, które zauważyłaś, to są one od wbijania zębów. - popatrzyła na mnie. Chwilę panowała cisza. - Charlotte powiedz coś. Cokolwiek.
- Nie wiem właśnie co powiedzieć.
- Może to, że jestem głupia, że to robię, narażam swoje życie.
- Widzę, że zdajesz sobie z tego sprawę.
- Tak.
- To czemu to robisz?!
- Bo nie chcę być gruba, jasne?
- Ale ty nigdy nie byłaś gruba. A oni w Top Model mają zrytą banię i tyle. W końcu ważymy... ważyłyśmy tyle samo...
- I obie nas nie przyjeli.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Mów.
- Przyjeli mnie tam.
- Co?
- Dostałam się, ale wcale mi na tym jakoś zbytnio nie zależło. A jak dowiedziałam się, że ciebie nie przyjeli to po co ja tam miałam iść.
- Czemu mi tego nie powiedziałaś?!
- Bo wiedziałam, że myślałabyś w stylu, czemu moją przyjaciółkę, która tam nie chciała iść przyjeli, a mnie, która się stara, zależało jej nie przyjeli.
- Ale starałaś się chociaż?
- Tak. Bo myślałam, że ciebie przyjmą a ty powiedziałaś, że chciałaby być tam ze swoją przyjaciółką. Nie gniewaj się na mnie.
- Jasne, że nie. Wiem, że robiłaś to z myślą o mnie. - podeszła i przytuliła mnie, a ja odwzajemniłam uścisk. - Ale obiecaj, że już nigdy więcej nie będziemy mieć przed sobą sekretów.
- Obecam to jak ty też obiecasz.
- Obiecuję.
- Ja też obiecuję. Na paluszek.
- Na paluszek.
________________________________________________________
Cześć :) Na samym początku przepraszam, że dawno nic nie dodałam, ale dopiero co wróciłam z Bułgarii, a przed wyjazdem nie miałam w ogóle wenny. Przepraszam również za błędy, które na pewno są. Bo jak by żadnego nie było, to trzeba bybyło się grubo zastawnowić czy to ja własnie pisałam. Co do rozdziału. Mnie się szczerze nie podoba, jest taki jakiś nudny, ale mam chociaż nadzieję, że Wam się stroszeczkę podoba.
Do następnego :)
sobota, 28 lipca 2012
niedziela, 8 lipca 2012
Dwunasty.
*Oczami Zayna
- Co tu się znów szykuje? - spytałem zajętą jakimiś przygotowaniami do czegoś, moją matkę.
- Uroczysty bankiet. - oznajmiła mi. - Też musisz na nim być.
- Czemu?
- Bo jesteś Malik, Zayn Malik.
- No i co z tego?
- Należysz do rodziny. Będzie tutaj wiele znanych osób. Między innymi Johanssonowie, spotkasz swoją koleżankę Catherine.
- Aha. - nie miałem nic do niej. W sumie to ją lubiłem. W końcu znam ją od czasów piaskownicy. Widywaliśmy się bardzo często i nadal się widujemy, na przykład w szkole. Jednak nie lubiłem tych całych przyjątek co moi starzy wyprawiali. Wolałbym pójść przejść się na miasto, do jakiegoś klubu z kumplami czy coś w tym stylu. No ale cóż zrobić. - O której to się zaczyna?
- O dziewiętnastej, ale bądź wcześniej, bo musimy przywitać gości.
- Genialnie. - powiedziałem od niechcenia i opuściłem salon. Skierowałem się do swojego pokoju by przygotować strój. Wybrałem pierwszy lepszy zestaw, bo w końcu ładnemu we wszystkim do twarzy. Postanowiłem też, że resztę wolnego czasu spędzę nad basenem. Założyłem kąpielówki i ruszyłem do ogrodu, gdzie mieliśmy basen.
*Oczami Charlotte
Nie odbiera. Coś się musiało stać. Wczoraj kiedy poszliśmy do niej z Liamem, nie było jej w domu. No ale bez słowa nie wyjechałaby. A nawet jeśli by tak zrobiła, wiedziałabym o tym, o mieszka w klatce obok i zauważyłabym, że Evansowie gdzieś wyjeżdżają. Martwię się o nią, no bo w końcu jest to moja najlepsza przyjaciółka, odkąd poznałyśmy się na osiedlowym placu zabaw. Czyżby miała mnie dość? Nie wiem. Ale sądzę, że nie. Jesteśmy nie rozłączne. Znaczy byłyśmy. Dopóki nie poszłyśmy na ten cholerny casting do Top Model. W tedy to się stało. Ostatni raz wyszłyśmy gdzieś razem. Potem to już tylko spotykałyśmy się w szkole. A kiedy pytałam czy coś jest nie tak, odpowiadała, że nie i momentalnie zmieniała temat. A może ona wie o tym, że mnie tam przyjęli? Tylko kto by jej to powiedział? W sumie o tym wiedziałam tylko ja i Liam. No ale on by tego nie zrobił. W końcu wczoraj pytał, czy zamierzam jej to kiedyś powiedzieć. To wszystko jest skomplikowane. No ale cóż.
- Charlotte! - z zamyśleń wyrwał mnie głos mojej rodzicielki. - Chodź tu na chwilę!
- Już idę! - odkrzyknęłam. Podniosłam się z podłogi, na której siedziałam i wolnym krokiem ruszyłam ku mojej mamie, zapewne siedzącej w salonie. W końcu stamtąd jej głos dochodził. - Co chciałaś? - spytałam mamę, kiedy już znalazłyśmy się w tym samym pomieszczeniu.
- Wychodzimy dzisiaj na bankiet.
- Gdzie? I po co?
- Do państwa Malików.
- Tylko nie to. - jęknęłam.
- Coś mówiłaś?
- Ja dzisiaj niestety nie dam rady. Umówiłam się z Jennifer. - skłamałam. Nie chciałam spotkać tego kretyna Zayna. I nie przez to, że kiedy się ostatnio widzieliśmy wylałam mu colę na głowę, tylko dlatego, że go po prostu nie lubię. Uważa się za lepszego od wszystkich i ogólnie jest wkurzający.
- To musisz zmienić plany. Idziemy całą rodziną.
- Kevin też idzie? - spytałam. Tak dla uściśnienia, Kevin to mój starszy brat.
- Twój brat studiuje. Nie ma czasu nawet na dojazd, to co dopiero na takie spotkania.
- A może ja też nie mam czasu?
- Charlotte. Zrozum, że twój bart jest dorosły, a ty jeszcze nie.
- Ale już nie wiele mi zostało.
- To nie zmienia faktu, że już możemy cię traktować jako pełnoletnią osobę.
- Wiem o tym. - powiedziałam po czym nastała cisza. Próbowałam wymyślić jakąś wymówkę bym nie musiała tam nie iść. - Mamo, ale ja się źle czuję.
- To najwyżej wyjdziesz wcześniej, ale musisz się z nami pokazać. Idź przygotuj sobie jakąś kreację. - powiedziała. - Bankiet zaczyna się o dziewiętnastej, ale pasowałoby być wcześniej.
- Szlag. - powiedziałam, kiedy znalazłam się w swoim pokoju. Jak zwykle panował tu bałagan. W sumie nic nowego. Ale ważne, że mniej więcej wiem gdzie coś jest.
- A i jeszcze jedno... - powiedziała moja mama, wchodząc do pomieszczenia, gdzie aktualnie się znajdowałam. Minę miała jakby ducha zobaczyła.
- Puka się.
- Przeszło tędy tornado? No nic. Posprzątaj w pokoju.
- A jak nie posprzątam to co? - spytałam z zaciekawieniem. Czekałam na tą jedną, jedyną odpowiedź, która by mnie ucieszyła.
- Nie wyjdziesz z niego dopóki tu nie będzie lśniło czystością.
- Jest. - powiedziałam bezdźwięcznie.
- Ale na bankiet tak czy tak pójdziesz.
- Cholera. - i cała radość, która zbudowała się wewnątrz mnie runęła w mgnieniu sekundy. Trudno. Raz się żyje. W końcu nie jest powiedziane, że się spotkamy. Będzie tam tyle ludzi, że trudno nam się będzie dostrzec. Postanowiłam ze zacznę od posprzątania mojej sypialni. Pościeliłam łóżko, wytarłam kurze, odkurzyłam, pochowałam walające się po podłodze słuchawki od mp3, telefonu, przeróżne ładowarki od urządzeń elektrycznych, klucze, które zgubiłam. No i to byłoby na tyle. Na szczęście w pułkach, szafach i różnych schowkach był porządek. Otworzyłam więc szafę w poszukiwaniu jakichś ubrań, w których jako tako bym dobrze wyglądała. Padło na to. Skoro wybrałam już zestaw, postanowiłam wziąć szybki prysznic, i zrobić sobie jakąś fryzurę. Postanowiłam iż lekko podkręcę włosy i zostawię je rozpuszczone. Bo równiuśkiej godzinie byłam gotowa. Popatrzyłam na zegarek. Było już po osiemnastej. Czyli dużo zajęło mi sprzątanie pokoju. Ale jak się spóźnimy, będzie to wina mamy, bo to ona kazała mi podjąć się tego wyzwania. Wyszłam z pokoju.
- Jestem gotowa. - oznajmiałam rodzicom, którzy stali już w przedpokoju. - Na pewno muszę iść?
- Tak. - powiedzieli równocześnie.
- Jak mus, to mus. - powiedziałam, po czym jako pierwsza opuściłam mieszkanie. Jak najszybciej zeszłam na dół i wyszłam na zewnątrz bloku, w którym mieszkałam. Rozglądnęłam się po parkingu w poszukiwaniu samochodu. Jednak w polu mojego widzenia ukazał się pojazd taty Jennifer. Wyciągnęłam z kopertówki swoją komórkę i wybrałam numer Jen. W dalszym ciągu nie odbierała. Postanowiłam, że przejdę się jutro do niej. I będę stała pod jej drzwiami i waliła w nie, dopóki mnie nie wpuści. Niedługo po mnie na dwór wyszli moi rodzice, z którymi skierowaliśmy się pod nasz pojazd. Wszyscy zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy w stronę domu Malika. Niedługo byliśmy na miejscu. Bod ich domem stało wiele aut. My wysiedliśmy z naszego i udaliśmy się w stronę drzwi, które okazały się otwarte kiedy się do nich podeszło, a we framudze stali państwo Malik.... i ich synuś. ,,Ty to masz Charlotte szczęście. Z twoją najlepszą przyjaciółką coś się dzieje, nie chce z tobą rozmawiać, no i jeszcze on. Akurat czemu musiałam go spotkać?!'' No ale najwidoczniej tak ma być. Wola boska.
- Witajcie. - od razu nasi rodzice zaczęli się witać. Nie słuchając co oni w ogóle gadają, rozglądałam się dookoła. Niestety moje spojrzenie natrafiło, na jego spojrzenie. Ale szybko spuściłam wzrok.
- Mam nadzieję, że usiądziemy przy jednym stoliku. - powiedział premier.
- Bardzo chętnie. - chętnie?! Czy was do reszty pogrzało?! - Coś się stało Charlotte? - spytał mnie ojciec, patrząc na wyraz mojej twarzy.
- Nie nic. A co by się miało stać? - spytałam, z wymuszonym uśmiechem.
- Sądząc po wcześniejszym wyrazie twojej twarzy coś się stać musiało. - wygłaszał swoje mądrości i obserwacje.
- Troszkę zimno.
- Tak. Wasza córka ma rację. Wejdźmy do środka. - zaproponowała pani Malik z uśmiechem. Nie wiem jak ona ma na imię. W końcu nie muszę tego wiedzieć, bo raczej nie będziemy utrzymywały kontaktów. Tyle to co przez moją rodzinę. Przeszliśmy przez duży hol i weszliśmy do ogromnego salonu. Na wejściu było widać, że państwo Malikowie postarali się to jakoś przygotować. Źle mówię. Przygotować z klasą, elegancją i luksusem. Sala była ustrojona przeróżnymi kwiatami w kolorze beżu. Na suficie wsiał kryształowy żyrandol. Dookoła poustawiane były bogato nakryte stoły, z białym obrusem, świeczkami, kwiatkami, przy których siedziała część gości. Druga część stała lub tańczyła na parkiecie do muzyki klasycznej, która była grana na żywo. Pośród gości kręciły się kelnerki, ubrane w czarne odświętne mundurki, częstujące szampanem oraz innymi przysmakami. Zajęliśmy miejsce razem z gospodarzami. Z czego nie byłam za bardzo zadowolona, w końcu oznaczało to wieczór blisko Zayna. Ale jestem silna, dam radę. Nie muszę z nim rozmawiać.
*Oczami Catherine
Do Malików jechaliśmy w ciszy. Kiedy byliśmy już na miejscu, moi rodzice oraz brat poszli ku wejściu domu gospodarzy dzisiejszego bankietu, a ja czekałam aż wejdą do środka. Kiedy już to zrobili podeszłam do Louisa i pocałowałam swojego chłopaka. Tommo wolał byśmy jeszcze nic nie mówili. Skoro tak chce, to ja nie mam problemu. Mimo iż znamy się niedługo, w jego towarzystwie czuję się świetnie. Jest mega przystojny, a te jego oczka. Kiedy pocałowaliśmy się kilka dni temu, poczułam się jakoś inaczej. Uświadomiłam sobie, że on mi się podoba.
- Chodź ze mną. - prosiłam.
- Coś ty. Tam są ogólnie inni ludzie.
- Człowiek, jak człowiek.
- Innym razem.
- Na pewno?
- Tak. - już miałam się odwracać i iść w stronę rezydencji Zayna i jego rodziców, kiedy Louis przyciągnął mnie do siebie i złożył na mych ustach gorący pocałunek. - Myślałaś, że puszczę cię bez pożegnania? Teraz już możesz iść.
- Pa. - pożegnałam chłopaka i ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy przekroczyłam próg usłyszałam za sobą dobrze znany mi głos.
- Ładnie, ładnie. Catherine Johannson i jej szofer parą.
- Daj spokój Zayn.
- Spoko rozumiem. Każdy czasem potrzebuje zabawić się.
- Nic się nie zmieniłeś. - przytuliłam na przywitanie, swojego kolegę. Nie można tego określić przyjaźnią, mimo wielu lat znajomości. Nigdy nie zwierzaliśmy się sobie.
- Co ci się podoba w tym szoferze?
- Wygląd i wewnętrzny i zewnętrzny.
- Tylko żebyś nie cierpiała. Takie związki skazane są na niepowodzenia.
- A ty co? Jasnowidz?
- Nie. Prorok.
- Aha. - zaczeliśmy się śmiać. - Dawno nie gadaliśmy poza zwykłym cześć w szkole. Co tam słychać?
- A po staremu. A u ciebie?
- U mnie też, poza tym, że mam chłopaka. - chwilę pogadalimy, pośmialiśmy się. Tak jak za dawnych czasów.
*Oczami Zayna
Miło znów było spotkać Catherine. Była moją dobrą koleżanką. Chwile postaliśmy w holu, gadając, śmiejąc się, wspominając.
- Wejdźmy do środka. Nasi starzy na pewno na nas czekają. - zaproponowałem.
- Okey. - kiedy przeszliśmy do salonu, gdzie odbywał się bankiet, wskazałem Cat miejsce, gdzie siedzieli jej rodzice oraz brat. Po czym każde do swojego stolika. Moi starzy zawzięcie o czymś rozmawiali z rodzicami Charlotte. Dziewczyna jednak była jakaś nieobecna. Chwilę przysuchałem się ich rozmowie. Nagle brązowowłosa wstała.
- Przepraszam na chwilę. - powiedziała po czym odeszła. Zrobiłem to samo. Wstałem od stołu i wyszedłem na zewnątrz. Watson najwidoczniej chciała się przewietrzyć, a ja miałem okazję do rewanżu za to co mi ostatnio zrobiła. Nie, nie zapomniałem o tym. Najwidoczniej usłyszała moje kroki, bo odwróciła się w moją stronę.
- Znów się spotykamy, tyle że każde z nas jest same. - powiedziałem chłodno, dziewczyna tylko popatrzyła na mnie i odwróciła się do mnie plecami, jednak szybko znów zwrciła się do mnie przodem.
- Czego ty ode mnie chcesz? - spytała. Jej ton tak jak mój był chłodny.
- Może przeprosin? Tak, to jest to. O to mi chodzi.
- Nie mam za co cię przepraszać!
- Upokożyłaś mnie przy moich kolegach i zniszczyłaś moją idealną fryzurę!
- Sam się oto prosiłeś.
- Tak, pewnie.
- Na każdym kroku uważasz się za lepszego od wszystkich bo jesteś bogaty, a twój stary jest premierem. Pozycja i pieniądze. Ty tylko na to patrzysz.
- Każdy ma swoje spojrzenie na świat.
- Wiem.
- A zresztą jak byś była na tym samym szczeblu drabiny społeczeństwa, miałabyś takie same poglądy jak ja. - powiedziałem.
- Nie koniecznie.
- Nic nie wiesz Charlotte. - W tedy do głowy przyszła mi Catherine, która spotyka się ze swoim szoferem i sprawia pozory szczęśliwej. Ona jest szczęśliwa. Kłócę się z stojącą przede mną dziewczyną nie słusznie.
- Okey. Jesteśmy inni, daj mi spokój.
- Nie tak szybko. - przybliżyłem się do niej.
- Jeszcze jeden kork...
- To co mi zrobisz?
- To zależy to co ty będziesz mi chciał zrobić.
- Nic.
- To i ja nic ci nie zrobię. Ale pamiętaj, ja jestem nieobliczalna. Przekonałeś się niedawno o tym.
- Tak. Nie było to miłe.
- Zasłużyłeś sobie na to.
- W tedy jakoś dziwnie wyszło.
- Tutaj się muszę z tobą zgodzić.
- Zaraz. W tedy ty zaczęłaś!
- Ja?!
- Nie, ja.
- No właśnie, ty.
- A co ja zrobiłem?!
- Udajesz głupiego, czy na prawdę jesteś?
- Może udaję, a może jestem. Okey, a możesz z łaski swojej powiedzieć na czym te moje zaczęcie polegało?
- Zacząłeś mnie i moich znajomych obrażać od niższych sfer.
- No dobra nie jesteś z niższej warstwy bo jesteś na bankiecie u Malików, ale twoi znajomi...
- Ty się lepiej od nich odwal. Rozumiemy się?
- Zastanowię się. A ty mnie kopnęłaś w czóły punkt i jeszcze wylałaś na moją piękną fryzurkę coca colę!
- No bo jak wcześniej wspomniałam, zasłużyłeś sobie.
- Czym?
- Swoim zachowaniem, słowem i czynami.
- Bo cię do siebie przyciągnąłem?!
- Tak, może dlatego. Z resztą po co to chciałeś zrobić?
- By ci się lepiej przyjrzeć.
- Kup sobie okulary albo soczewki jak nie widzisz. Tak wogóle wyglądało to inaczej...
- Niby, że jak? - popatrzyła tylko na mnie z irytacją. - Nie chciałem cię pocałować!
- To ty powiedziałeś.
- A ty pomyślałaś.
- No coś ty, nie chcę wylądować w psychiatryku.
- Wiesz, inne to tylko marzą o tym, aby zetknąć się ze mną w pocałunku.
- Inne, a nie ja. - powiedziała, po czym po chwili dodała. - Są takie głupie dziewczyny?
- Chciałaś powiedzieć mądre dziewczyny. I tak, są.
- Ta, jasne.
- Nie musisz wierzyć.
- Wiem. Nie wierzę.
- A tak poza tym, ja się za to zemszczę.
- Już się boję.
- Powinnaś.
- A co ty możesz mi zrobić?
- Dużo.
- Aha. Ale pamiętaj, że ja się umiem bronić.
- Zobaczymy. - powiedziałem, po czym podeszłem do niej, przeżuciłem ją przez ramie, było łatwo bo nie tego się spodziewała. Z krzyczącą i kopającą dziewczyną, bo bez tego by się nie obeszło, skierowałem się do mojego samochodu.
- Puszczaj mnie!
- Nie.
- Bo?!
- Bo nie. - kiedy doszedłem pod pojazd, wrzuciłem ją do środka, i pospiesznie sam do niego wszedłem i ruszyłem w drogę.
- Zayn masz mnie w tej chwili wypuścić!
- Niestety, nie ma takiej opcji.
- A mogę wiedzieć gdzie jedziemy?
- Nie, to niespodzianka.
- Od kiedy wrogom robisz niespodzianki?
- My wrogami? Serio?
- Tak.
- Od kiedy mi się tak podoba, jasne?
- Nie.
- I kto tu jest głupi?
- Nadal ty.
- Bo?
- Bo tak i już. Nie zadawaj głupich pytań. Z resztą to nieładnie znikać z bankietu rodziców, tak bez słowa.
- Moi starzy wiedzą, czego mogą się po mnie spodziewać, a do twoich się zaraz zadzwoni. Podasz mi łaskawie numer?
- Nie.
- Okey, sama tego chciałaś. - wyciągnąłem swoją komórkę i wybrałem numer mojej mamy. Odebrała po trzech sygnałach. - Cześć mamo. Chciałem ci powiedzieć, że wyszedłem z bankietu razem z Charlotte. Mogłabyś przekazać to jej rodzicom? Dziękuję. Na razie. - włożyłem telefon spowrotem do kieszeni. - Załatwione.
- Małpa.
- Też cię lubię.
- A ja ciebie nie.
- Ja tak na prawdę też cię nie lubię, ale to chyba wiesz.
- I to bardzo dobrze. W takim razie po co ci ja? I gdzie my jedziemy?
- Co do pierwszego pytania. Bo we dwójkę zawsze raźniej, a tylko ciebie w tedy spotkałem. A co do drugiego. Moja odpowiedź brzmi następująco: zobaczysz jak dojedziemy.
- A daleko jeszcze?
- Nie.
- Okey. - resztę drogi jechaliśmy w ciszy. Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu.
- Jesteśmy na miejscu. - oznajmiłem, po czym wysiałem z samochodu.
- Aha. A po co my tu przyjechaliśmy?
- Zabawić się.
- W howanego czy w berka?
- Potańczyć, napić się czegoś. To jest dom letniskowy mojego kumpla, a dzisiaj szczęśliwym trafem się złożyło, że urządza imprezę.
- To miłej zabawy.
- Co? A ty do kąd?
- Do domu.
- Jesteśmy za Londynem.
- No i?
- No i to z tego, że nie będziesz szła sama przez las.
- A ty kto, moja matka?
- Nie.
- Ojciec?
- Też nie.
- No to jakim prawem chcesz mi rozkazywać?
- Synek premiera jestem, jakbyś jeszcze nie wiedziała, a wiesz.
- A co to ma z tym wspólnego?
- To, że przyjechaliśmy razem i razem wrócimy.
- Chyba śnisz. Ja nigdzie z tobą nie idę.
- Bo?
- Bo cię nie lubię.
- Ale ci się podobam.
- Co?!
- Oj no, nie musisz już udawać. Szalejesz za mną.
- Czy ty czasem nie udeżyłeś główką o chodnik?
- Nie przypominam sobie.
- Ja?! Za tobą?! Chyba śnisz!
- Oj Charlotte, Charlotte. Ciekawe co powiesz na to. - powiedziałem, po czym przybliżyłem się do dziewczyny. Ona na to obdarowała mnie siarczystym policzkiem.
- Ups. Bolało? Jak byś mi się podobał, to bym ci na to pozwoliła, a jak widzisz tak nie jest. - odwróciła się do mnie tyłem. Chwilę postaliśmy w ciszy.
- Ja przepraszam. Nie powinienem był tego robić. - ja przepraszający kogoś?! Ta dziewczyna ma na mnie dziwny wpływ.
- No co ty nie powiesz.
- Na prawdę żałuję.
- Okey, spoko. Zawieziesz mnie do domu, czy mam iść na nogach?
- A nie możemy chociaż na chwilę wejść, a potem cię zawiozę? Proszę.
- Nie.
- Przecież ja tak ładnie cię prosze, a ty nie chcesz się zgodzić.
- Jak powiesz, nalegam.
- Nalegam.
- Głośniej.
- Nalegam.
- Okey. - zgodziła się. Skierowaliśmy się więc w stronę domu mojego kumpla. Chwilę potańczyliśmy, a potem odwiozłem ją do jej domu.
___________________________________________________
Cześć :) No i mamy dwunasty rozdział. Postarałam się by ten rozdział do najkródszych nie należał. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobał. A teraz takie małe pytanie. Z jakich perspektyw chcielibyście by był kolejny rozdział? Daję Wam szanse na wybór. Możecie proponować w komentarzach, a ja postaram się coś o nich napisać, powymyslać. Siedemnastego wyjeżdżam do Bułgarii, więc w tym tygodniu dodam może jeden albo dwa rozdziały. Ale będą dłuższe i będą zawierały więcej perspektyw. No więc do następnego : )
- Co tu się znów szykuje? - spytałem zajętą jakimiś przygotowaniami do czegoś, moją matkę.
- Uroczysty bankiet. - oznajmiła mi. - Też musisz na nim być.
- Czemu?
- Bo jesteś Malik, Zayn Malik.
- No i co z tego?
- Należysz do rodziny. Będzie tutaj wiele znanych osób. Między innymi Johanssonowie, spotkasz swoją koleżankę Catherine.
- Aha. - nie miałem nic do niej. W sumie to ją lubiłem. W końcu znam ją od czasów piaskownicy. Widywaliśmy się bardzo często i nadal się widujemy, na przykład w szkole. Jednak nie lubiłem tych całych przyjątek co moi starzy wyprawiali. Wolałbym pójść przejść się na miasto, do jakiegoś klubu z kumplami czy coś w tym stylu. No ale cóż zrobić. - O której to się zaczyna?
- O dziewiętnastej, ale bądź wcześniej, bo musimy przywitać gości.
- Genialnie. - powiedziałem od niechcenia i opuściłem salon. Skierowałem się do swojego pokoju by przygotować strój. Wybrałem pierwszy lepszy zestaw, bo w końcu ładnemu we wszystkim do twarzy. Postanowiłem też, że resztę wolnego czasu spędzę nad basenem. Założyłem kąpielówki i ruszyłem do ogrodu, gdzie mieliśmy basen.
*Oczami Charlotte
Nie odbiera. Coś się musiało stać. Wczoraj kiedy poszliśmy do niej z Liamem, nie było jej w domu. No ale bez słowa nie wyjechałaby. A nawet jeśli by tak zrobiła, wiedziałabym o tym, o mieszka w klatce obok i zauważyłabym, że Evansowie gdzieś wyjeżdżają. Martwię się o nią, no bo w końcu jest to moja najlepsza przyjaciółka, odkąd poznałyśmy się na osiedlowym placu zabaw. Czyżby miała mnie dość? Nie wiem. Ale sądzę, że nie. Jesteśmy nie rozłączne. Znaczy byłyśmy. Dopóki nie poszłyśmy na ten cholerny casting do Top Model. W tedy to się stało. Ostatni raz wyszłyśmy gdzieś razem. Potem to już tylko spotykałyśmy się w szkole. A kiedy pytałam czy coś jest nie tak, odpowiadała, że nie i momentalnie zmieniała temat. A może ona wie o tym, że mnie tam przyjęli? Tylko kto by jej to powiedział? W sumie o tym wiedziałam tylko ja i Liam. No ale on by tego nie zrobił. W końcu wczoraj pytał, czy zamierzam jej to kiedyś powiedzieć. To wszystko jest skomplikowane. No ale cóż.
- Charlotte! - z zamyśleń wyrwał mnie głos mojej rodzicielki. - Chodź tu na chwilę!
- Już idę! - odkrzyknęłam. Podniosłam się z podłogi, na której siedziałam i wolnym krokiem ruszyłam ku mojej mamie, zapewne siedzącej w salonie. W końcu stamtąd jej głos dochodził. - Co chciałaś? - spytałam mamę, kiedy już znalazłyśmy się w tym samym pomieszczeniu.
- Wychodzimy dzisiaj na bankiet.
- Gdzie? I po co?
- Do państwa Malików.
- Tylko nie to. - jęknęłam.
- Coś mówiłaś?
- Ja dzisiaj niestety nie dam rady. Umówiłam się z Jennifer. - skłamałam. Nie chciałam spotkać tego kretyna Zayna. I nie przez to, że kiedy się ostatnio widzieliśmy wylałam mu colę na głowę, tylko dlatego, że go po prostu nie lubię. Uważa się za lepszego od wszystkich i ogólnie jest wkurzający.
- To musisz zmienić plany. Idziemy całą rodziną.
- Kevin też idzie? - spytałam. Tak dla uściśnienia, Kevin to mój starszy brat.
- Twój brat studiuje. Nie ma czasu nawet na dojazd, to co dopiero na takie spotkania.
- A może ja też nie mam czasu?
- Charlotte. Zrozum, że twój bart jest dorosły, a ty jeszcze nie.
- Ale już nie wiele mi zostało.
- To nie zmienia faktu, że już możemy cię traktować jako pełnoletnią osobę.
- Wiem o tym. - powiedziałam po czym nastała cisza. Próbowałam wymyślić jakąś wymówkę bym nie musiała tam nie iść. - Mamo, ale ja się źle czuję.
- To najwyżej wyjdziesz wcześniej, ale musisz się z nami pokazać. Idź przygotuj sobie jakąś kreację. - powiedziała. - Bankiet zaczyna się o dziewiętnastej, ale pasowałoby być wcześniej.
- Szlag. - powiedziałam, kiedy znalazłam się w swoim pokoju. Jak zwykle panował tu bałagan. W sumie nic nowego. Ale ważne, że mniej więcej wiem gdzie coś jest.
- A i jeszcze jedno... - powiedziała moja mama, wchodząc do pomieszczenia, gdzie aktualnie się znajdowałam. Minę miała jakby ducha zobaczyła.
- Puka się.
- Przeszło tędy tornado? No nic. Posprzątaj w pokoju.
- A jak nie posprzątam to co? - spytałam z zaciekawieniem. Czekałam na tą jedną, jedyną odpowiedź, która by mnie ucieszyła.
- Nie wyjdziesz z niego dopóki tu nie będzie lśniło czystością.
- Jest. - powiedziałam bezdźwięcznie.
- Ale na bankiet tak czy tak pójdziesz.
- Cholera. - i cała radość, która zbudowała się wewnątrz mnie runęła w mgnieniu sekundy. Trudno. Raz się żyje. W końcu nie jest powiedziane, że się spotkamy. Będzie tam tyle ludzi, że trudno nam się będzie dostrzec. Postanowiłam ze zacznę od posprzątania mojej sypialni. Pościeliłam łóżko, wytarłam kurze, odkurzyłam, pochowałam walające się po podłodze słuchawki od mp3, telefonu, przeróżne ładowarki od urządzeń elektrycznych, klucze, które zgubiłam. No i to byłoby na tyle. Na szczęście w pułkach, szafach i różnych schowkach był porządek. Otworzyłam więc szafę w poszukiwaniu jakichś ubrań, w których jako tako bym dobrze wyglądała. Padło na to. Skoro wybrałam już zestaw, postanowiłam wziąć szybki prysznic, i zrobić sobie jakąś fryzurę. Postanowiłam iż lekko podkręcę włosy i zostawię je rozpuszczone. Bo równiuśkiej godzinie byłam gotowa. Popatrzyłam na zegarek. Było już po osiemnastej. Czyli dużo zajęło mi sprzątanie pokoju. Ale jak się spóźnimy, będzie to wina mamy, bo to ona kazała mi podjąć się tego wyzwania. Wyszłam z pokoju.
- Jestem gotowa. - oznajmiałam rodzicom, którzy stali już w przedpokoju. - Na pewno muszę iść?
- Tak. - powiedzieli równocześnie.
- Jak mus, to mus. - powiedziałam, po czym jako pierwsza opuściłam mieszkanie. Jak najszybciej zeszłam na dół i wyszłam na zewnątrz bloku, w którym mieszkałam. Rozglądnęłam się po parkingu w poszukiwaniu samochodu. Jednak w polu mojego widzenia ukazał się pojazd taty Jennifer. Wyciągnęłam z kopertówki swoją komórkę i wybrałam numer Jen. W dalszym ciągu nie odbierała. Postanowiłam, że przejdę się jutro do niej. I będę stała pod jej drzwiami i waliła w nie, dopóki mnie nie wpuści. Niedługo po mnie na dwór wyszli moi rodzice, z którymi skierowaliśmy się pod nasz pojazd. Wszyscy zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy w stronę domu Malika. Niedługo byliśmy na miejscu. Bod ich domem stało wiele aut. My wysiedliśmy z naszego i udaliśmy się w stronę drzwi, które okazały się otwarte kiedy się do nich podeszło, a we framudze stali państwo Malik.... i ich synuś. ,,Ty to masz Charlotte szczęście. Z twoją najlepszą przyjaciółką coś się dzieje, nie chce z tobą rozmawiać, no i jeszcze on. Akurat czemu musiałam go spotkać?!'' No ale najwidoczniej tak ma być. Wola boska.
- Witajcie. - od razu nasi rodzice zaczęli się witać. Nie słuchając co oni w ogóle gadają, rozglądałam się dookoła. Niestety moje spojrzenie natrafiło, na jego spojrzenie. Ale szybko spuściłam wzrok.
- Mam nadzieję, że usiądziemy przy jednym stoliku. - powiedział premier.
- Bardzo chętnie. - chętnie?! Czy was do reszty pogrzało?! - Coś się stało Charlotte? - spytał mnie ojciec, patrząc na wyraz mojej twarzy.
- Nie nic. A co by się miało stać? - spytałam, z wymuszonym uśmiechem.
- Sądząc po wcześniejszym wyrazie twojej twarzy coś się stać musiało. - wygłaszał swoje mądrości i obserwacje.
- Troszkę zimno.
- Tak. Wasza córka ma rację. Wejdźmy do środka. - zaproponowała pani Malik z uśmiechem. Nie wiem jak ona ma na imię. W końcu nie muszę tego wiedzieć, bo raczej nie będziemy utrzymywały kontaktów. Tyle to co przez moją rodzinę. Przeszliśmy przez duży hol i weszliśmy do ogromnego salonu. Na wejściu było widać, że państwo Malikowie postarali się to jakoś przygotować. Źle mówię. Przygotować z klasą, elegancją i luksusem. Sala była ustrojona przeróżnymi kwiatami w kolorze beżu. Na suficie wsiał kryształowy żyrandol. Dookoła poustawiane były bogato nakryte stoły, z białym obrusem, świeczkami, kwiatkami, przy których siedziała część gości. Druga część stała lub tańczyła na parkiecie do muzyki klasycznej, która była grana na żywo. Pośród gości kręciły się kelnerki, ubrane w czarne odświętne mundurki, częstujące szampanem oraz innymi przysmakami. Zajęliśmy miejsce razem z gospodarzami. Z czego nie byłam za bardzo zadowolona, w końcu oznaczało to wieczór blisko Zayna. Ale jestem silna, dam radę. Nie muszę z nim rozmawiać.
*Oczami Catherine
Do Malików jechaliśmy w ciszy. Kiedy byliśmy już na miejscu, moi rodzice oraz brat poszli ku wejściu domu gospodarzy dzisiejszego bankietu, a ja czekałam aż wejdą do środka. Kiedy już to zrobili podeszłam do Louisa i pocałowałam swojego chłopaka. Tommo wolał byśmy jeszcze nic nie mówili. Skoro tak chce, to ja nie mam problemu. Mimo iż znamy się niedługo, w jego towarzystwie czuję się świetnie. Jest mega przystojny, a te jego oczka. Kiedy pocałowaliśmy się kilka dni temu, poczułam się jakoś inaczej. Uświadomiłam sobie, że on mi się podoba.
- Chodź ze mną. - prosiłam.
- Coś ty. Tam są ogólnie inni ludzie.
- Człowiek, jak człowiek.
- Innym razem.
- Na pewno?
- Tak. - już miałam się odwracać i iść w stronę rezydencji Zayna i jego rodziców, kiedy Louis przyciągnął mnie do siebie i złożył na mych ustach gorący pocałunek. - Myślałaś, że puszczę cię bez pożegnania? Teraz już możesz iść.
- Pa. - pożegnałam chłopaka i ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy przekroczyłam próg usłyszałam za sobą dobrze znany mi głos.
- Ładnie, ładnie. Catherine Johannson i jej szofer parą.
- Daj spokój Zayn.
- Spoko rozumiem. Każdy czasem potrzebuje zabawić się.
- Nic się nie zmieniłeś. - przytuliłam na przywitanie, swojego kolegę. Nie można tego określić przyjaźnią, mimo wielu lat znajomości. Nigdy nie zwierzaliśmy się sobie.
- Co ci się podoba w tym szoferze?
- Wygląd i wewnętrzny i zewnętrzny.
- Tylko żebyś nie cierpiała. Takie związki skazane są na niepowodzenia.
- A ty co? Jasnowidz?
- Nie. Prorok.
- Aha. - zaczeliśmy się śmiać. - Dawno nie gadaliśmy poza zwykłym cześć w szkole. Co tam słychać?
- A po staremu. A u ciebie?
- U mnie też, poza tym, że mam chłopaka. - chwilę pogadalimy, pośmialiśmy się. Tak jak za dawnych czasów.
*Oczami Zayna
Miło znów było spotkać Catherine. Była moją dobrą koleżanką. Chwile postaliśmy w holu, gadając, śmiejąc się, wspominając.
- Wejdźmy do środka. Nasi starzy na pewno na nas czekają. - zaproponowałem.
- Okey. - kiedy przeszliśmy do salonu, gdzie odbywał się bankiet, wskazałem Cat miejsce, gdzie siedzieli jej rodzice oraz brat. Po czym każde do swojego stolika. Moi starzy zawzięcie o czymś rozmawiali z rodzicami Charlotte. Dziewczyna jednak była jakaś nieobecna. Chwilę przysuchałem się ich rozmowie. Nagle brązowowłosa wstała.
- Przepraszam na chwilę. - powiedziała po czym odeszła. Zrobiłem to samo. Wstałem od stołu i wyszedłem na zewnątrz. Watson najwidoczniej chciała się przewietrzyć, a ja miałem okazję do rewanżu za to co mi ostatnio zrobiła. Nie, nie zapomniałem o tym. Najwidoczniej usłyszała moje kroki, bo odwróciła się w moją stronę.
- Znów się spotykamy, tyle że każde z nas jest same. - powiedziałem chłodno, dziewczyna tylko popatrzyła na mnie i odwróciła się do mnie plecami, jednak szybko znów zwrciła się do mnie przodem.
- Czego ty ode mnie chcesz? - spytała. Jej ton tak jak mój był chłodny.
- Może przeprosin? Tak, to jest to. O to mi chodzi.
- Nie mam za co cię przepraszać!
- Upokożyłaś mnie przy moich kolegach i zniszczyłaś moją idealną fryzurę!
- Sam się oto prosiłeś.
- Tak, pewnie.
- Na każdym kroku uważasz się za lepszego od wszystkich bo jesteś bogaty, a twój stary jest premierem. Pozycja i pieniądze. Ty tylko na to patrzysz.
- Każdy ma swoje spojrzenie na świat.
- Wiem.
- A zresztą jak byś była na tym samym szczeblu drabiny społeczeństwa, miałabyś takie same poglądy jak ja. - powiedziałem.
- Nie koniecznie.
- Nic nie wiesz Charlotte. - W tedy do głowy przyszła mi Catherine, która spotyka się ze swoim szoferem i sprawia pozory szczęśliwej. Ona jest szczęśliwa. Kłócę się z stojącą przede mną dziewczyną nie słusznie.
- Okey. Jesteśmy inni, daj mi spokój.
- Nie tak szybko. - przybliżyłem się do niej.
- Jeszcze jeden kork...
- To co mi zrobisz?
- To zależy to co ty będziesz mi chciał zrobić.
- Nic.
- To i ja nic ci nie zrobię. Ale pamiętaj, ja jestem nieobliczalna. Przekonałeś się niedawno o tym.
- Tak. Nie było to miłe.
- Zasłużyłeś sobie na to.
- W tedy jakoś dziwnie wyszło.
- Tutaj się muszę z tobą zgodzić.
- Zaraz. W tedy ty zaczęłaś!
- Ja?!
- Nie, ja.
- No właśnie, ty.
- A co ja zrobiłem?!
- Udajesz głupiego, czy na prawdę jesteś?
- Może udaję, a może jestem. Okey, a możesz z łaski swojej powiedzieć na czym te moje zaczęcie polegało?
- Zacząłeś mnie i moich znajomych obrażać od niższych sfer.
- No dobra nie jesteś z niższej warstwy bo jesteś na bankiecie u Malików, ale twoi znajomi...
- Ty się lepiej od nich odwal. Rozumiemy się?
- Zastanowię się. A ty mnie kopnęłaś w czóły punkt i jeszcze wylałaś na moją piękną fryzurkę coca colę!
- No bo jak wcześniej wspomniałam, zasłużyłeś sobie.
- Czym?
- Swoim zachowaniem, słowem i czynami.
- Bo cię do siebie przyciągnąłem?!
- Tak, może dlatego. Z resztą po co to chciałeś zrobić?
- By ci się lepiej przyjrzeć.
- Kup sobie okulary albo soczewki jak nie widzisz. Tak wogóle wyglądało to inaczej...
- Niby, że jak? - popatrzyła tylko na mnie z irytacją. - Nie chciałem cię pocałować!
- To ty powiedziałeś.
- A ty pomyślałaś.
- No coś ty, nie chcę wylądować w psychiatryku.
- Wiesz, inne to tylko marzą o tym, aby zetknąć się ze mną w pocałunku.
- Inne, a nie ja. - powiedziała, po czym po chwili dodała. - Są takie głupie dziewczyny?
- Chciałaś powiedzieć mądre dziewczyny. I tak, są.
- Ta, jasne.
- Nie musisz wierzyć.
- Wiem. Nie wierzę.
- A tak poza tym, ja się za to zemszczę.
- Już się boję.
- Powinnaś.
- A co ty możesz mi zrobić?
- Dużo.
- Aha. Ale pamiętaj, że ja się umiem bronić.
- Zobaczymy. - powiedziałem, po czym podeszłem do niej, przeżuciłem ją przez ramie, było łatwo bo nie tego się spodziewała. Z krzyczącą i kopającą dziewczyną, bo bez tego by się nie obeszło, skierowałem się do mojego samochodu.
- Puszczaj mnie!
- Nie.
- Bo?!
- Bo nie. - kiedy doszedłem pod pojazd, wrzuciłem ją do środka, i pospiesznie sam do niego wszedłem i ruszyłem w drogę.
- Zayn masz mnie w tej chwili wypuścić!
- Niestety, nie ma takiej opcji.
- A mogę wiedzieć gdzie jedziemy?
- Nie, to niespodzianka.
- Od kiedy wrogom robisz niespodzianki?
- My wrogami? Serio?
- Tak.
- Od kiedy mi się tak podoba, jasne?
- Nie.
- I kto tu jest głupi?
- Nadal ty.
- Bo?
- Bo tak i już. Nie zadawaj głupich pytań. Z resztą to nieładnie znikać z bankietu rodziców, tak bez słowa.
- Moi starzy wiedzą, czego mogą się po mnie spodziewać, a do twoich się zaraz zadzwoni. Podasz mi łaskawie numer?
- Nie.
- Okey, sama tego chciałaś. - wyciągnąłem swoją komórkę i wybrałem numer mojej mamy. Odebrała po trzech sygnałach. - Cześć mamo. Chciałem ci powiedzieć, że wyszedłem z bankietu razem z Charlotte. Mogłabyś przekazać to jej rodzicom? Dziękuję. Na razie. - włożyłem telefon spowrotem do kieszeni. - Załatwione.
- Małpa.
- Też cię lubię.
- A ja ciebie nie.
- Ja tak na prawdę też cię nie lubię, ale to chyba wiesz.
- I to bardzo dobrze. W takim razie po co ci ja? I gdzie my jedziemy?
- Co do pierwszego pytania. Bo we dwójkę zawsze raźniej, a tylko ciebie w tedy spotkałem. A co do drugiego. Moja odpowiedź brzmi następująco: zobaczysz jak dojedziemy.
- A daleko jeszcze?
- Nie.
- Okey. - resztę drogi jechaliśmy w ciszy. Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu.
- Jesteśmy na miejscu. - oznajmiłem, po czym wysiałem z samochodu.
- Aha. A po co my tu przyjechaliśmy?
- Zabawić się.
- W howanego czy w berka?
- Potańczyć, napić się czegoś. To jest dom letniskowy mojego kumpla, a dzisiaj szczęśliwym trafem się złożyło, że urządza imprezę.
- To miłej zabawy.
- Co? A ty do kąd?
- Do domu.
- Jesteśmy za Londynem.
- No i?
- No i to z tego, że nie będziesz szła sama przez las.
- A ty kto, moja matka?
- Nie.
- Ojciec?
- Też nie.
- No to jakim prawem chcesz mi rozkazywać?
- Synek premiera jestem, jakbyś jeszcze nie wiedziała, a wiesz.
- A co to ma z tym wspólnego?
- To, że przyjechaliśmy razem i razem wrócimy.
- Chyba śnisz. Ja nigdzie z tobą nie idę.
- Bo?
- Bo cię nie lubię.
- Ale ci się podobam.
- Co?!
- Oj no, nie musisz już udawać. Szalejesz za mną.
- Czy ty czasem nie udeżyłeś główką o chodnik?
- Nie przypominam sobie.
- Ja?! Za tobą?! Chyba śnisz!
- Oj Charlotte, Charlotte. Ciekawe co powiesz na to. - powiedziałem, po czym przybliżyłem się do dziewczyny. Ona na to obdarowała mnie siarczystym policzkiem.
- Ups. Bolało? Jak byś mi się podobał, to bym ci na to pozwoliła, a jak widzisz tak nie jest. - odwróciła się do mnie tyłem. Chwilę postaliśmy w ciszy.
- Ja przepraszam. Nie powinienem był tego robić. - ja przepraszający kogoś?! Ta dziewczyna ma na mnie dziwny wpływ.
- No co ty nie powiesz.
- Na prawdę żałuję.
- Okey, spoko. Zawieziesz mnie do domu, czy mam iść na nogach?
- A nie możemy chociaż na chwilę wejść, a potem cię zawiozę? Proszę.
- Nie.
- Przecież ja tak ładnie cię prosze, a ty nie chcesz się zgodzić.
- Jak powiesz, nalegam.
- Nalegam.
- Głośniej.
- Nalegam.
- Okey. - zgodziła się. Skierowaliśmy się więc w stronę domu mojego kumpla. Chwilę potańczyliśmy, a potem odwiozłem ją do jej domu.
___________________________________________________
Cześć :) No i mamy dwunasty rozdział. Postarałam się by ten rozdział do najkródszych nie należał. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobał. A teraz takie małe pytanie. Z jakich perspektyw chcielibyście by był kolejny rozdział? Daję Wam szanse na wybór. Możecie proponować w komentarzach, a ja postaram się coś o nich napisać, powymyslać. Siedemnastego wyjeżdżam do Bułgarii, więc w tym tygodniu dodam może jeden albo dwa rozdziały. Ale będą dłuższe i będą zawierały więcej perspektyw. No więc do następnego : )
czwartek, 5 lipca 2012
Jedenasty.
*Oczami Louisa
Droga pod rezydencję Johannsonów nie zajęła mi w cale dużo czasu. Jechałem w skupieniu. Nie chciałem powtórki z przed niecałej godziny. Dobrze, że w porę zahamowałem i nic się nie stało tej dziewczynie, Julie. Kiedy już zaparkowałem samochód, wysiadłem z niego i udałem się w stronę wejścia do domu mojego pracodawcy. Olivera nie było. Wyszedł wczesnym rankiem do firmy. Zdążył mi jedynie dać tą całą przesyłkę, którą musiałem komuś dostarczyć. Jego żona, Donna, była na spotkaniu ze swoimi przyjaciółkami. Wydawało mi się, że ich dzieci były w domu. Miałem racje. Kiedy znalazłem się na piętrze, usłyszałem jak brat z siostrą kłócą się. Ich głosy dobiegały z za zakrętu. Stanąłem w bezruchu i przysłuchałem im się.
- Nie zbliżaj się do niej Nick!
- Bo co?!
- Bo Isabelle jest moją przyjaciółką i po prostu trzymaj się od niej z daleka!
- A co ci to przeszkadza?
- Nie udawaj debila!
- Na prawdę nie wiem. - zaczął się zgrywać.
- Nie chcę byś ją skrzywdził.
- No co ja poradzę, że na świecie jest tyle pięknych kobiet. - już miała coś mówić, ale jej brat dalej ciągnął tą wypowiedź. - No i nic nie poradzę, że Isabelle sama się do mnie klei.
- Co?
- Nie mów, że tego nie widzisz. Kiedy tylko mnie widzi zaczyna się ślinić na mój widok. W sumie powiedziałbym, że ona tak do każdego. Prędzej czy później tak wylądujemy w jednym łóżku, a ty na to nic nie poradzisz, Cat. - już miała go uderzyć, kiedy on złapał jej rękę. - Lepiej tego nie rób. - powiedział puszczając siostrę i odchodząc z miejsca zdarzenia. Minął się ze mną i zszedł na dół.
- Nienawidzę go!
- Powiedz to mu. - powiedziałem jej. Momentalnie odwróciła się w moją stronę.
- Louis, co ty tutaj robisz?
- Pracuję. - powiedziałem.
- Nie płacimy ci za podsłuchiwanie.
- Co?! O co ci chodzi?
- W porządku.
- Ale ja nie podsłuchiwałem.
- Tylko winny się tłumaczy.
- Skąd wiesz, że podsłuchiwałem?
- Jestem mądra.
- Nie zaprzeczę. Ale tak poważnie.
- Kiedy ja krzyknęłam, że go nienawidzę, wiedziałeś, że chodzi mi o mojego brata.
- Bo się przed chwilę z nim minąłem. - powiedziałem. Ona tylko popatrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, typu ,,nie rozśmieszaj mnie''. - No okey, ale to było niechcący.
- Spokojnie, przecież cię nie zabiję.
- Przecież wiem. - powiedziałem, po czym zapadła cisza.
- Jak tam Felicity? - spytała Catherine po chwili milczenia.
- Nie jest z nią dobrze, ale na szczęście jej stan się nie pogarsza.
- Znaleźliście już dawce?
- Jeszcze nie. - popatrzyłem na nią, a ona na mnie. - Polubiła cię. Dziękuję, że ją odwiedzasz w wolnych chwilach.
- Nie masz za co dziękować. Przyjemnie mi się z nią spędza czas. W sumie chciałabym mieć młodszą siostrę.
- Są tego plusy, ale też minusy. Uwierz, coś o tym wiem.
- No tak, przecież masz cztery młodsze siostrzyczki. Biedne mają przerąbane. - wystawiła mi język.
- Przecież dobrze jest mieć starszego brata.
- Bardzo dobrze. Są same powody do szczęścia. - mówiła z sarkazmem.
- Może ja jestem inny od twojego brata?
- Na pewno. Gdybym ja leżała w szpitalu, na pewno by mnie nie odwiedził. No może raz, ale to też nie jest pewne.
- Jesteście inni od nas.
- To znaczy?
- Wasi rodzice inaczej was wychowywali, niż moi.
- Też jesteśmy ludźmi. To nie znaczy, że jeśli ktoś jest bogaty to jest inny.
- Ale ma inne spojrzenie na świat. - popatrzyła na mnie z zaciekawieniem.
- Przejdziemy się? Chętnie poznam twoje poglądy na ten temat.
- Okey. - powiedziałem, po czym opuściliśmy to miejsce, w którym staliśmy dobre dziesięć minut. Kiedy znaleźliśmy się na podwórku, idąc przez ogromny ogród, zacząłem jej wyjaśniać o co mi chodzi. - Popatrz na to tak. Bogaci ludzie inaczej traktują biedniejszych od siebie. Patrzą na nich z odrazą, uważają ich za gorszych. Bogata dziewczyna nie umówiłaby się z biedniejszym od siebie chłopakiem. Nawet jakby nie był biedny, ale by pochodzili z innych warstw społecznych to również nici z ich związku. Albo na odwrót.
- Nie każda. No bo mi na przykład między innymi zależy na charakterze tej osoby. A zresztą czasem tacy ludzie są szczęśliwi.
- No to jesteś jedna na milion. - dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko widocznie nad czymś myślała.
- O czym tak myślisz?
- Oglądasz telenovele?
- Skąd taki pomysł?
- Bo to wszystko co mówiłeś, o tym, że bogata dziewczyna nie umówiłaby się na randkę z biedniejszym chłopakiem, albo na odwrót, to się zdarza w co trzeciej telenoveli.
- Widzę, że ty tak.
- Co tak?
- Oglądasz telenovele.
- Nie no coś ty.
- Ja też nie oglądam.
- Jasne...
- No może jeden odcinek z siostrą oglądnąłem.
- Można i tak.
- Duży macie ten ogród.
- To już prawie koniec.
- To dobrze.
- Tylko musimy dojść na miejsce.
- To znaczy?
- Widzisz tą altanę?
- Tak.
- Tam właśnie zmierzamy.
- To już nie daleko. - doszliśmy w milczeniu. Był zachód słońca. Rozglądnąłem się dookoła. Z tego miejsca było widać większą część ogrodu.
- Tu jest niesamowicie.
- Dzięki.
- Mama kocha kwiaty?
- Skąd wiedziałeś?
- Bo często widuję ją na świeżym powietrzu spacerującą pośród nich.
- Obserwujesz moją mamę? - zapytała śmiejąc się.
- Zazdrosna jesteś?
- Tak. - znów zapadła cisza. Dziewczyna oparła się o białą drewnianą barierkę.
- Coś się stało? - spytałem, robiąc to co ona.
- Nie nic.
- Tylko?
- Wspomnienia wracają. Przychodziłam tutaj jak byłam mała i nikt się mną nie interesował. Rodzice albo pracowali, albo robili to co mają w zwyczaju robić do dziś, chodzenie na bankiety i takie tam.
- Czułaś się zapewne samotna, niekochana?
- Troszeczkę. Bycie dzieckiem bogaczy też ma minusy, wiesz? To, że ma się dużo kasy, duży dom, ubrania od projektantów, luksusowe auta, nie jest najważniejsze. Rzeczy materialne nie dają takiego szczęścia, jak zgrana rodzina, prawdziwi przyjaciele czy też kochający chłopak lub dziewczyna. Zależy kogo się woli. - głos jej drżał. Objąłem ją ramieniem.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Na prawdę. Możliwe, że źle cię oceniłem.
- Albo ja sprawiałam takie wrażenie. - patrzyliśmy sobie prosto w oczy, dzieliły nas zaledwie milimetry.
- Louis? - szepnęła.
- Cs. Nic nie mów. - i w tedy to się stało. Nasze usta się zetknęły w czułym pocałunku. Języki ze sobą tańczyły. Objąłem ją, a ona zarzuciła mi swoje ręce za szyje. Nie mam pojęcie czemu, ale chciałem by ta chwila się nie kończyła.
*Oczami Harrego
- Harry! - usłyszałem głos swojej siostry, dobiegające z dołu. Najwidoczniej mnie wołała. - Harry!
- Idę! - odkrzyknąłem i pośpiesznie zszedłem na dół. - Co się stało mojej siostrzyczce? - zapytałem.
- Gdzie jest mój telefon?
- A skąd ja mam to wiedzieć? Nie jestem wikipedią. - obdarzyła mnie zabójczym spojrzeniem. - Skąd w ogóle przypuszczenia, że to ja go wziąłem, albo mam coś wspólnego z jego zniknięciem?
- Ty zawsze miałeś skłonności do czytania moich smsów.
- No co?! Ciekawe były.
- Idiota.
- A próbowałaś zadzwonić?
- Wyciszyłam go na lekcje.
- No to ty już masz problem. - powiedziałem, a moja siostra opuściła pomieszczenie. W tedy ja usiadłem na fotel. - Au!
- Co się stało?! - przybiegła wystraszona Gemma.
- Nie ma za co. - podałem jej telefon, który wbił mi się do mojego kościstego tyłka.
- Dzięki Harry. - obdarzyłem ją wymuszonym uśmiechem i wziąłem do rąk leżącą na stole gazetę, bravo. - The Wanted podbijają Wielką Brytanię. - zacząłem czytać na głos.
- Oni są świetni.
- Jakbym ja miał zespół bylibyśmy od nich lepsiejsi.
- Lepsi, jak już coś. To po pierwsze. A po drugie wcale nie.
- Wcale tak.
- Wcale nie.
- A właśnie, że nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- O co się kłócicie? - powiedziała moja mama, która właśnie wróciła do domu.
- O to, że nasza kochana Gemma nie ma gustu. - odpowiedziałem mojej rodzicielce.
- Właśnie, że Harold nie ma gustu.
- Oj dzieci nie kłóćcie się. Chcę wam kogoś przedstawić. To jest Jerry. - wskazała na mężczyznę stojącego w progu, który przyglądał się całemu zajściu, a my nie zwróciliśmy uwagi, że ktoś nas obserwuje i zaszczycił nas swoją obecnością. - A to moje dzieci, Gemma i Harry. - tym razem zwróciła się do niego.
- Dobry wieczór. - przywitaliśmy go równo, tyle że ja bez większego entuzjazmu.
- Miło mi was poznać. Wasza mama tyle o was mówiła. Oczywiście same dobre rzeczy.
- Ja bym nie przesadzała.
- Ależ mamo, my jesteśmy bardzo grzecznymi dziećmi, prawda Harry?
- Czasami.
- Jerry zostanie na kolację.
- Ja nie jestem głodny, ale jak chcecie to wy jedzcie. - powiedziałem wstając z fotela i kierując się ku wyjściu.
- Harry, gdzie ty idziesz? - wołała z kuchni mama.
- Przejść się. - krzyknąłem i trzaskając drzwiami opuściłem dom. Szybkim krokiem starałem się opuścić ulicę, na której mieszkałem. Szedłem w kierunku jednego z najmniej bezpiecznych miejsc w Londynie, oczywiście nocą. Zarośniętego krzakami parku, w którym świeciła co druga latarnia. Niebawem doszedłem na miejsce. Usiadłem na jednej z ławek, w mniej więcej dobrym stanie i zacząłem myśleć. Myśleć o tym wszystkim co się ostatnio zdarzyło. Rozwód rodziców. Okey, mogli źle się do siebie dopasować. Nie winie ich za to. Jerry. Kto to w ogóle jest? Jak moja matka mogła znaleźć sobie chłopaka, tak szybko? Przecież minął zaledwie miesiąc odkąd dostali rozwód. Z moich rozmyśleń wyrwały mnie czyjeś kroki. Co jak co, ale w tym miejscu pasowałoby zachować jakąś ostrożność. W końcu wiele tu się zdarzyło. Miejsce samo w sobie było ładne, dopóki nie sprowadzili się tutaj wandale i tacy różni niszczący co popadnie. Rozglądnąłem się dookoła. Zobaczyłem dziewczynę. Czarnowłosą znajomą. Ona również na mnie spojrzała.
- Harry? - spytała.
- Zgadza się Rosalie.
- Widzę, że pamiętasz mnie jeszcze.
- Jakbym mógł zapomnieć.
- Co robisz o tak późnej porze w tym miejscu?
- Ciebie mógłbym spytać oto samo.
- Ja wracam z pracy.
- Ja wyszedłem z domu na spacer.
- Aha. Mogę się dosiąść?
- Jasne. - przesunąłem się lekko w bok, a dziewczyna usiadła obok mnie.
- Co słychać?
- Bywało znacznie lepiej.
- Coś się stało?
- Jerry się stał.
- Aha. A kto to?
- Nie wiem nawet.
- Nie rozumiem cię za bardzo.
- Wiem, gadam chaotycznie. Opowiedziałbym ci całą historię z mojego życia, jak ty zrobiłaś ze dwa tygodnie temu, ale nie wiem czy masz czas.
- Na pewno trochę czasu się znajdzie. No więc słucham.
- Moi rodzice rozwiedli się około miesiąc temu. Nie winie ich za to, bo każdy mógł się źle do siebie dopasować. Jednak z początku tego nie rozumiałem, ale to nie ważne. No i dzisiaj moja mama przyprowadziła do domu jakiegoś mężczyznę, właściwie Jerryego. I w tym wszystkim nie rozumiem jak ona mogła tak szybko sprowadzić sobie kogoś nowego. - Rosalie uważnie mnie słuchała.
- Może to nie jest jej chłopak, tylko jakiś przyjaciel. Tego nie wiesz.
- Ale wydaje mi się, że jest inaczej.
- Pogadaj z mamą, a potem zastanowisz się co dalej.
- W sumie masz rację. Dzięki Rosalie.
- Nie ma za co. Mi też by pasowało odwiedzić mamę na cmentarzu.
- Tęsknisz za nią, co?
- Tak. Żałuję też, że jej nie poznałam.
- Już jest strasznie późno. - oznajmiłem patrząc na wyświetlacz swojego telefonu. Wstałem z ławki. - Chodź. Odprowadzę cię.
- Na prawdę nie trzeba.
- Ale na pewno będzie ci raźniej.
- Nie chcę żebyś przeze mnie wracał po nocach, no wiesz w Londynie w tedy nie jest za bezpiecznie.
- Nic mi się nie stanie, mam mięśnie, obronię się.
- Chyba skrzydełka. - powiedziała, po czym zaczęła się śmiać.
- No wiesz? Uraziłaś mnie.
- Przepraszam.
- Dalej jestem obrażony.
- Bardzo cię Harry przepraszam, masz mięśnie jak Pudzian.
- Przeprosiny przyjęte. - rzuciłem z entuzjazmem i ruszyliśmy z Ros w stronę jej domu.
Następnego dnia...
*Oczami Charlotte
Szliśmy z Liamem przez miasto, aż doszliśmy pod jakiś lokal, MilkShake City.
- Może tutaj? - zaproponował.
- Nigdy tu nie byłam.
- Ja też nie, ale nie zaszkodzi spróbować.
- No więc chodźmy. - powiedziałam. Przeszliśmy przez szklane drzwi i znaleźliśmy się w środku budynku. Pierwsze co, to podeszliśmy do lady, za którą stała ładna czarnowłosa dziewczyna.
- Witamy w MilkShake City. W czym mogę pomóc? - przywitała nas i zaproponowała swoją pomoc.
- Dzień dobry. - powiedzieliśmy równocześnie.
- Poprosimy dwa shaki, jeden bananowy, a drugi... - zaciął się Liam.
- Toffi. - dokończyłam za towarzysza.
- Okey. Czy to wszystko? - spytała z uśmiechem.
- Tak dziękujemy. - powiedział Liam, po czym każdy zapłacił za swoje zamówienie, żeby uniknąć zbędnych kłótni, kto za kogo zapłaci.
- Zaraz przyniosę wasze zamówienie.
- Okey. To my będziemy siedzieć przy jakimś tam stoliku.
- Nie ma problemu. - powiedziała, po czym zniknęła z naszego pola widzenia, a my udaliśmy się na jakieś miejsce.
- No więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać? - spytałam Liama, kiedy już siedzieliśmy.
- Głównie o Jen.
- Coś się stało? - spytałam.
- Zamierzasz jej powiedzieć o tym, że ty się dostałaś, a ona nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie. - powiedziałam - Nie wiem. - poprawiałam się po chwili namysłu. - Przecież nie pójdę tam. Przygoda z Top Model dla mnie skończyła się na tym jak dowiedziałam się, że Jennifer się nie dostała. To było jej marzenie, ona tam chciała się dostać, być, nie ja. I na tym poprzestańmy.
- To czemu nie chcesz jej powiedzieć?
- Troszkę się boję.
- Czego?
- Że może dobrać sobie coś do głowy, typu czemu jej najlepsza przyjaciółka, której na tym nie zależało, a nie ona, która chciała się dostać.
- Rozumiem.
- Nie no, ogólnie kiedyś będę musiała jej powiedzieć, bo się przyjaźnimy, ale jeszcze nie czas na to. Z resztą od tego castingu rzadziej się widujemy. Tyle co w szkole.
- Właśnie miałem to samo mówić.
- Zauważyłeś, że Jen tak jakby schudła?
- To też chciałem poruszyć.
- Muszę z nią pogadać. - powiedziałam. W tym momencie poczułam chłód na swoim ciele.
- Przepraszam. Na prawdę nie chciałam. Straszna niezdara ze mnie. - mówiła dziewczyna od shaków.
- Nic nie szkodzi. - powiedziałam. - W końcu każdemu mogło się to zdarzyć.
- Na prawdę?
- Tak, nie przejmuj się.
- Uff.
- Jestem Charlotte, a to Liam. - wskazałam na przyjaciela.
- Miło mi was poznać, ja jestem Rosalie.
- Nam również.
- Zrobię wam kolejne na koszt firmy. - powiedziała.
- Nie musisz. My będziemy lecieć. Najwyżej innym razem. - powiedział Payne.
- Okey.
- Miło było cię poznać. Do zobaczenia. - rzuciłam.
- Na razie. - pożegnaliśmy się i opuściliśmy lokal.
_________________________________________________
Cześć :) Na samym początku bardzo Wam dziękuję za te ponad 3000 wejść. Jest to bardzo miłe, że tyle Was wchodzi na mojego bloga. Mam nadzieję, że będziecie też komentowały, bo wątpię by wchodził tu jakiś chłopak. Jesteście na prawdę kochane. Dzisiaj daję troszkę długi rozdział. Według mnie nie wyszła mi perspektywa Louisa, a szczególnie ich pierwszy pocałunek, ale wątpię bym coś lepszego napisała, szczególnie w te wkurzające upały. No to do następnego :*
Droga pod rezydencję Johannsonów nie zajęła mi w cale dużo czasu. Jechałem w skupieniu. Nie chciałem powtórki z przed niecałej godziny. Dobrze, że w porę zahamowałem i nic się nie stało tej dziewczynie, Julie. Kiedy już zaparkowałem samochód, wysiadłem z niego i udałem się w stronę wejścia do domu mojego pracodawcy. Olivera nie było. Wyszedł wczesnym rankiem do firmy. Zdążył mi jedynie dać tą całą przesyłkę, którą musiałem komuś dostarczyć. Jego żona, Donna, była na spotkaniu ze swoimi przyjaciółkami. Wydawało mi się, że ich dzieci były w domu. Miałem racje. Kiedy znalazłem się na piętrze, usłyszałem jak brat z siostrą kłócą się. Ich głosy dobiegały z za zakrętu. Stanąłem w bezruchu i przysłuchałem im się.
- Nie zbliżaj się do niej Nick!
- Bo co?!
- Bo Isabelle jest moją przyjaciółką i po prostu trzymaj się od niej z daleka!
- A co ci to przeszkadza?
- Nie udawaj debila!
- Na prawdę nie wiem. - zaczął się zgrywać.
- Nie chcę byś ją skrzywdził.
- No co ja poradzę, że na świecie jest tyle pięknych kobiet. - już miała coś mówić, ale jej brat dalej ciągnął tą wypowiedź. - No i nic nie poradzę, że Isabelle sama się do mnie klei.
- Co?
- Nie mów, że tego nie widzisz. Kiedy tylko mnie widzi zaczyna się ślinić na mój widok. W sumie powiedziałbym, że ona tak do każdego. Prędzej czy później tak wylądujemy w jednym łóżku, a ty na to nic nie poradzisz, Cat. - już miała go uderzyć, kiedy on złapał jej rękę. - Lepiej tego nie rób. - powiedział puszczając siostrę i odchodząc z miejsca zdarzenia. Minął się ze mną i zszedł na dół.
- Nienawidzę go!
- Powiedz to mu. - powiedziałem jej. Momentalnie odwróciła się w moją stronę.
- Louis, co ty tutaj robisz?
- Pracuję. - powiedziałem.
- Nie płacimy ci za podsłuchiwanie.
- Co?! O co ci chodzi?
- W porządku.
- Ale ja nie podsłuchiwałem.
- Tylko winny się tłumaczy.
- Skąd wiesz, że podsłuchiwałem?
- Jestem mądra.
- Nie zaprzeczę. Ale tak poważnie.
- Kiedy ja krzyknęłam, że go nienawidzę, wiedziałeś, że chodzi mi o mojego brata.
- Bo się przed chwilę z nim minąłem. - powiedziałem. Ona tylko popatrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, typu ,,nie rozśmieszaj mnie''. - No okey, ale to było niechcący.
- Spokojnie, przecież cię nie zabiję.
- Przecież wiem. - powiedziałem, po czym zapadła cisza.
- Jak tam Felicity? - spytała Catherine po chwili milczenia.
- Nie jest z nią dobrze, ale na szczęście jej stan się nie pogarsza.
- Znaleźliście już dawce?
- Jeszcze nie. - popatrzyłem na nią, a ona na mnie. - Polubiła cię. Dziękuję, że ją odwiedzasz w wolnych chwilach.
- Nie masz za co dziękować. Przyjemnie mi się z nią spędza czas. W sumie chciałabym mieć młodszą siostrę.
- Są tego plusy, ale też minusy. Uwierz, coś o tym wiem.
- No tak, przecież masz cztery młodsze siostrzyczki. Biedne mają przerąbane. - wystawiła mi język.
- Przecież dobrze jest mieć starszego brata.
- Bardzo dobrze. Są same powody do szczęścia. - mówiła z sarkazmem.
- Może ja jestem inny od twojego brata?
- Na pewno. Gdybym ja leżała w szpitalu, na pewno by mnie nie odwiedził. No może raz, ale to też nie jest pewne.
- Jesteście inni od nas.
- To znaczy?
- Wasi rodzice inaczej was wychowywali, niż moi.
- Też jesteśmy ludźmi. To nie znaczy, że jeśli ktoś jest bogaty to jest inny.
- Ale ma inne spojrzenie na świat. - popatrzyła na mnie z zaciekawieniem.
- Przejdziemy się? Chętnie poznam twoje poglądy na ten temat.
- Okey. - powiedziałem, po czym opuściliśmy to miejsce, w którym staliśmy dobre dziesięć minut. Kiedy znaleźliśmy się na podwórku, idąc przez ogromny ogród, zacząłem jej wyjaśniać o co mi chodzi. - Popatrz na to tak. Bogaci ludzie inaczej traktują biedniejszych od siebie. Patrzą na nich z odrazą, uważają ich za gorszych. Bogata dziewczyna nie umówiłaby się z biedniejszym od siebie chłopakiem. Nawet jakby nie był biedny, ale by pochodzili z innych warstw społecznych to również nici z ich związku. Albo na odwrót.
- Nie każda. No bo mi na przykład między innymi zależy na charakterze tej osoby. A zresztą czasem tacy ludzie są szczęśliwi.
- No to jesteś jedna na milion. - dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko widocznie nad czymś myślała.
- O czym tak myślisz?
- Oglądasz telenovele?
- Skąd taki pomysł?
- Bo to wszystko co mówiłeś, o tym, że bogata dziewczyna nie umówiłaby się na randkę z biedniejszym chłopakiem, albo na odwrót, to się zdarza w co trzeciej telenoveli.
- Widzę, że ty tak.
- Co tak?
- Oglądasz telenovele.
- Nie no coś ty.
- Ja też nie oglądam.
- Jasne...
- No może jeden odcinek z siostrą oglądnąłem.
- Można i tak.
- Duży macie ten ogród.
- To już prawie koniec.
- To dobrze.
- Tylko musimy dojść na miejsce.
- To znaczy?
- Widzisz tą altanę?
- Tak.
- Tam właśnie zmierzamy.
- To już nie daleko. - doszliśmy w milczeniu. Był zachód słońca. Rozglądnąłem się dookoła. Z tego miejsca było widać większą część ogrodu.
- Tu jest niesamowicie.
- Dzięki.
- Mama kocha kwiaty?
- Skąd wiedziałeś?
- Bo często widuję ją na świeżym powietrzu spacerującą pośród nich.
- Obserwujesz moją mamę? - zapytała śmiejąc się.
- Zazdrosna jesteś?
- Tak. - znów zapadła cisza. Dziewczyna oparła się o białą drewnianą barierkę.
- Coś się stało? - spytałem, robiąc to co ona.
- Nie nic.
- Tylko?
- Wspomnienia wracają. Przychodziłam tutaj jak byłam mała i nikt się mną nie interesował. Rodzice albo pracowali, albo robili to co mają w zwyczaju robić do dziś, chodzenie na bankiety i takie tam.
- Czułaś się zapewne samotna, niekochana?
- Troszeczkę. Bycie dzieckiem bogaczy też ma minusy, wiesz? To, że ma się dużo kasy, duży dom, ubrania od projektantów, luksusowe auta, nie jest najważniejsze. Rzeczy materialne nie dają takiego szczęścia, jak zgrana rodzina, prawdziwi przyjaciele czy też kochający chłopak lub dziewczyna. Zależy kogo się woli. - głos jej drżał. Objąłem ją ramieniem.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Na prawdę. Możliwe, że źle cię oceniłem.
- Albo ja sprawiałam takie wrażenie. - patrzyliśmy sobie prosto w oczy, dzieliły nas zaledwie milimetry.
- Louis? - szepnęła.
- Cs. Nic nie mów. - i w tedy to się stało. Nasze usta się zetknęły w czułym pocałunku. Języki ze sobą tańczyły. Objąłem ją, a ona zarzuciła mi swoje ręce za szyje. Nie mam pojęcie czemu, ale chciałem by ta chwila się nie kończyła.
*Oczami Harrego
- Harry! - usłyszałem głos swojej siostry, dobiegające z dołu. Najwidoczniej mnie wołała. - Harry!
- Idę! - odkrzyknąłem i pośpiesznie zszedłem na dół. - Co się stało mojej siostrzyczce? - zapytałem.
- Gdzie jest mój telefon?
- A skąd ja mam to wiedzieć? Nie jestem wikipedią. - obdarzyła mnie zabójczym spojrzeniem. - Skąd w ogóle przypuszczenia, że to ja go wziąłem, albo mam coś wspólnego z jego zniknięciem?
- Ty zawsze miałeś skłonności do czytania moich smsów.
- No co?! Ciekawe były.
- Idiota.
- A próbowałaś zadzwonić?
- Wyciszyłam go na lekcje.
- No to ty już masz problem. - powiedziałem, a moja siostra opuściła pomieszczenie. W tedy ja usiadłem na fotel. - Au!
- Co się stało?! - przybiegła wystraszona Gemma.
- Nie ma za co. - podałem jej telefon, który wbił mi się do mojego kościstego tyłka.
- Dzięki Harry. - obdarzyłem ją wymuszonym uśmiechem i wziąłem do rąk leżącą na stole gazetę, bravo. - The Wanted podbijają Wielką Brytanię. - zacząłem czytać na głos.
- Oni są świetni.
- Jakbym ja miał zespół bylibyśmy od nich lepsiejsi.
- Lepsi, jak już coś. To po pierwsze. A po drugie wcale nie.
- Wcale tak.
- Wcale nie.
- A właśnie, że nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- O co się kłócicie? - powiedziała moja mama, która właśnie wróciła do domu.
- O to, że nasza kochana Gemma nie ma gustu. - odpowiedziałem mojej rodzicielce.
- Właśnie, że Harold nie ma gustu.
- Oj dzieci nie kłóćcie się. Chcę wam kogoś przedstawić. To jest Jerry. - wskazała na mężczyznę stojącego w progu, który przyglądał się całemu zajściu, a my nie zwróciliśmy uwagi, że ktoś nas obserwuje i zaszczycił nas swoją obecnością. - A to moje dzieci, Gemma i Harry. - tym razem zwróciła się do niego.
- Dobry wieczór. - przywitaliśmy go równo, tyle że ja bez większego entuzjazmu.
- Miło mi was poznać. Wasza mama tyle o was mówiła. Oczywiście same dobre rzeczy.
- Ja bym nie przesadzała.
- Ależ mamo, my jesteśmy bardzo grzecznymi dziećmi, prawda Harry?
- Czasami.
- Jerry zostanie na kolację.
- Ja nie jestem głodny, ale jak chcecie to wy jedzcie. - powiedziałem wstając z fotela i kierując się ku wyjściu.
- Harry, gdzie ty idziesz? - wołała z kuchni mama.
- Przejść się. - krzyknąłem i trzaskając drzwiami opuściłem dom. Szybkim krokiem starałem się opuścić ulicę, na której mieszkałem. Szedłem w kierunku jednego z najmniej bezpiecznych miejsc w Londynie, oczywiście nocą. Zarośniętego krzakami parku, w którym świeciła co druga latarnia. Niebawem doszedłem na miejsce. Usiadłem na jednej z ławek, w mniej więcej dobrym stanie i zacząłem myśleć. Myśleć o tym wszystkim co się ostatnio zdarzyło. Rozwód rodziców. Okey, mogli źle się do siebie dopasować. Nie winie ich za to. Jerry. Kto to w ogóle jest? Jak moja matka mogła znaleźć sobie chłopaka, tak szybko? Przecież minął zaledwie miesiąc odkąd dostali rozwód. Z moich rozmyśleń wyrwały mnie czyjeś kroki. Co jak co, ale w tym miejscu pasowałoby zachować jakąś ostrożność. W końcu wiele tu się zdarzyło. Miejsce samo w sobie było ładne, dopóki nie sprowadzili się tutaj wandale i tacy różni niszczący co popadnie. Rozglądnąłem się dookoła. Zobaczyłem dziewczynę. Czarnowłosą znajomą. Ona również na mnie spojrzała.
- Harry? - spytała.
- Zgadza się Rosalie.
- Widzę, że pamiętasz mnie jeszcze.
- Jakbym mógł zapomnieć.
- Co robisz o tak późnej porze w tym miejscu?
- Ciebie mógłbym spytać oto samo.
- Ja wracam z pracy.
- Ja wyszedłem z domu na spacer.
- Aha. Mogę się dosiąść?
- Jasne. - przesunąłem się lekko w bok, a dziewczyna usiadła obok mnie.
- Co słychać?
- Bywało znacznie lepiej.
- Coś się stało?
- Jerry się stał.
- Aha. A kto to?
- Nie wiem nawet.
- Nie rozumiem cię za bardzo.
- Wiem, gadam chaotycznie. Opowiedziałbym ci całą historię z mojego życia, jak ty zrobiłaś ze dwa tygodnie temu, ale nie wiem czy masz czas.
- Na pewno trochę czasu się znajdzie. No więc słucham.
- Moi rodzice rozwiedli się około miesiąc temu. Nie winie ich za to, bo każdy mógł się źle do siebie dopasować. Jednak z początku tego nie rozumiałem, ale to nie ważne. No i dzisiaj moja mama przyprowadziła do domu jakiegoś mężczyznę, właściwie Jerryego. I w tym wszystkim nie rozumiem jak ona mogła tak szybko sprowadzić sobie kogoś nowego. - Rosalie uważnie mnie słuchała.
- Może to nie jest jej chłopak, tylko jakiś przyjaciel. Tego nie wiesz.
- Ale wydaje mi się, że jest inaczej.
- Pogadaj z mamą, a potem zastanowisz się co dalej.
- W sumie masz rację. Dzięki Rosalie.
- Nie ma za co. Mi też by pasowało odwiedzić mamę na cmentarzu.
- Tęsknisz za nią, co?
- Tak. Żałuję też, że jej nie poznałam.
- Już jest strasznie późno. - oznajmiłem patrząc na wyświetlacz swojego telefonu. Wstałem z ławki. - Chodź. Odprowadzę cię.
- Na prawdę nie trzeba.
- Ale na pewno będzie ci raźniej.
- Nie chcę żebyś przeze mnie wracał po nocach, no wiesz w Londynie w tedy nie jest za bezpiecznie.
- Nic mi się nie stanie, mam mięśnie, obronię się.
- Chyba skrzydełka. - powiedziała, po czym zaczęła się śmiać.
- No wiesz? Uraziłaś mnie.
- Przepraszam.
- Dalej jestem obrażony.
- Bardzo cię Harry przepraszam, masz mięśnie jak Pudzian.
- Przeprosiny przyjęte. - rzuciłem z entuzjazmem i ruszyliśmy z Ros w stronę jej domu.
Następnego dnia...
*Oczami Charlotte
Szliśmy z Liamem przez miasto, aż doszliśmy pod jakiś lokal, MilkShake City.
- Może tutaj? - zaproponował.
- Nigdy tu nie byłam.
- Ja też nie, ale nie zaszkodzi spróbować.
- No więc chodźmy. - powiedziałam. Przeszliśmy przez szklane drzwi i znaleźliśmy się w środku budynku. Pierwsze co, to podeszliśmy do lady, za którą stała ładna czarnowłosa dziewczyna.
- Witamy w MilkShake City. W czym mogę pomóc? - przywitała nas i zaproponowała swoją pomoc.
- Dzień dobry. - powiedzieliśmy równocześnie.
- Poprosimy dwa shaki, jeden bananowy, a drugi... - zaciął się Liam.
- Toffi. - dokończyłam za towarzysza.
- Okey. Czy to wszystko? - spytała z uśmiechem.
- Tak dziękujemy. - powiedział Liam, po czym każdy zapłacił za swoje zamówienie, żeby uniknąć zbędnych kłótni, kto za kogo zapłaci.
- Zaraz przyniosę wasze zamówienie.
- Okey. To my będziemy siedzieć przy jakimś tam stoliku.
- Nie ma problemu. - powiedziała, po czym zniknęła z naszego pola widzenia, a my udaliśmy się na jakieś miejsce.
- No więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać? - spytałam Liama, kiedy już siedzieliśmy.
- Głównie o Jen.
- Coś się stało? - spytałam.
- Zamierzasz jej powiedzieć o tym, że ty się dostałaś, a ona nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie. - powiedziałam - Nie wiem. - poprawiałam się po chwili namysłu. - Przecież nie pójdę tam. Przygoda z Top Model dla mnie skończyła się na tym jak dowiedziałam się, że Jennifer się nie dostała. To było jej marzenie, ona tam chciała się dostać, być, nie ja. I na tym poprzestańmy.
- To czemu nie chcesz jej powiedzieć?
- Troszkę się boję.
- Czego?
- Że może dobrać sobie coś do głowy, typu czemu jej najlepsza przyjaciółka, której na tym nie zależało, a nie ona, która chciała się dostać.
- Rozumiem.
- Nie no, ogólnie kiedyś będę musiała jej powiedzieć, bo się przyjaźnimy, ale jeszcze nie czas na to. Z resztą od tego castingu rzadziej się widujemy. Tyle co w szkole.
- Właśnie miałem to samo mówić.
- Zauważyłeś, że Jen tak jakby schudła?
- To też chciałem poruszyć.
- Muszę z nią pogadać. - powiedziałam. W tym momencie poczułam chłód na swoim ciele.
- Przepraszam. Na prawdę nie chciałam. Straszna niezdara ze mnie. - mówiła dziewczyna od shaków.
- Nic nie szkodzi. - powiedziałam. - W końcu każdemu mogło się to zdarzyć.
- Na prawdę?
- Tak, nie przejmuj się.
- Uff.
- Jestem Charlotte, a to Liam. - wskazałam na przyjaciela.
- Miło mi was poznać, ja jestem Rosalie.
- Nam również.
- Zrobię wam kolejne na koszt firmy. - powiedziała.
- Nie musisz. My będziemy lecieć. Najwyżej innym razem. - powiedział Payne.
- Okey.
- Miło było cię poznać. Do zobaczenia. - rzuciłam.
- Na razie. - pożegnaliśmy się i opuściliśmy lokal.
_________________________________________________
Cześć :) Na samym początku bardzo Wam dziękuję za te ponad 3000 wejść. Jest to bardzo miłe, że tyle Was wchodzi na mojego bloga. Mam nadzieję, że będziecie też komentowały, bo wątpię by wchodził tu jakiś chłopak. Jesteście na prawdę kochane. Dzisiaj daję troszkę długi rozdział. Według mnie nie wyszła mi perspektywa Louisa, a szczególnie ich pierwszy pocałunek, ale wątpię bym coś lepszego napisała, szczególnie w te wkurzające upały. No to do następnego :*
poniedziałek, 2 lipca 2012
Dziesiąty.
*Oczami Nialla
Otwarłem oczy. Pierwsze co zrobiłem to pomyślenie o tej niesamowitej dziewczynie, z którą tak dobrze mi się rozmawiało. Mimo, że dane mi z nią rozmawiać było tylko raz, to i tak czułem jak bym ją znał od zawsze. Tutaj w Londynie odczuwałem samotność. Nie znałem nikogo. Spowodowane to było tym, że niedawno się tutaj przeniosłem. Tak to całe żucie mieszkałem w Irlandii, w Mullinger. Brakowało mi rodziców, kolegów, pośród których dorastałem. Jednak jesienią miały się odbyć castingi do siódmej edycji brytyjskiego show, X Factor, w których planowałem wziąć udział. Właśnie to skłoniło mnie do przeprowadzki. Postnanowiłem, że spotkam się z Rosalie. Naszczęście wiedziałem gdzie jej szukać. Nie tracąć czasu, odrzuciłem koudrę na bok i zszedłem z mojego wygodnego łóźka. Powędrowałem do łazienki, gdzie jak co rano wykonałem poranną toaletę i wziąłem zimny prysznić, by się rozbudzić. Następnie wróciłem do pokoju i wyciągnąłem z szafy czarne spodnie, biały t-shirt z nadrukiem i granatową bluzę, gdyż było chłodnawo, po czym włożyłem na siebie wybrane rzeczy. Nie mogłem z domu wyjść bez porząnego śniadania, więc czym prędzej poszdłem do kuchni. Gdy już się tam znalazłem, wyciągnąłem z szafy patelnię i przygotowałem wszystkie potrzebne mi skłądniki na naleśniki. Przygotowałem ciasto, owoce i bitą śmietanę. Po półgodziny byłem najedzony, więc mogłem wyjść. Zamknąłem na klucz swoje mieszkanie i udałem się w stronę centrum. Po godzinie drogi zaszedłem po MilkShake City. Popchnąłem szklane drzwi i znalazłem się w środku. Podszedłem pod ladę.
- Witamy w MilkShake City, w czym możemy pomóc? - powiedziała Ros, na jednym wdechu nie patrząc na mnie.
- A co moglabyć mi polecić? - spytałem. W tedy dziewczyna na mnie spojrzała.
- Niall, cześć. - przywitała mnie z uśmiechem.
- Hej. To ja poproszę, dwa shaki bananowe i jeden truskawkowy. - złożyłem zamówienie, po czym podałem Rosalie wyliczoną sumę pieniędzy.
- Zaraz przyniosę.
- Okey, czekam. - powiedziałem do oddalającej się dziewczyny, która za niecałą minutę wróciła z moim zamówieniem.
- Proszę. - wręczyła mi tacę z trzema shakami.
- Dziękuję. Przysiądziesz się? - spytałem, wskazując na stolik, przy którym siedzieliśmy ostatnio.
- Jestem w pracy.
- To nic.
- No w sumie, za chwilę zaczyna mi się przerwa.
- No widzisz, jak to się ładnie złożyło. Chodźmy. - powiedziałem i pociągnąłem czarnowłosą koleżankę za sobą. - Co słychać? - spytałem, kiedy siedzieliśmy przy stoliku.
- Wszystko okey, a u Ciebie?
- Nudy. Chcesz? - wskazałem na truskawkowego shaka, który był jej ulubionym smakiem, z tego co pamiętam.
- Nie dziekuję.
- Czemu?
- Bo nie chcę żebyś zgłodniał. - wystawiła mi język.
- Widzę, że coś pamiętasz z naszej ostatniej rozmowy.
- Ze szczegółami.
- Ładny naszyjnik. - dziewczyna wzięła do ręki zawieszkę w kształcie serduszka.
- Dziękuję. - odpowiedziała.
- Twój chłopak musi być największym szczęściarzem na ziemi. - powiedziałem, smutnym już tonem.
- Nie mam chłopaka. Ten łańcuszek dostałam na osiemnaste urodziny od swojej przyjaciółki.
- Aha. - powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- To tak na znak przyjaźni. - wyjaśniła. - Nie, że my no coś tam razem...
- Nie, skądrze znowu.
- Po prosru Rachel jest dla mnie jak siostra.
- Nie ma to jak przyjaciele, z którymi się dorastało.
- Tak. Stęskniłam się za nią.
- Ja za moimi też.
- Nie widujecie się na codzień? - spytała.
- Kiedyś owszem, teraz nie. Może przez te dzielące nas kilometry. - popatrzyła na mnie zaciekawiona. - Pochodzę z Irlandii-, a niedawno przeprowadziłem się tutaj.
- To wyjaśnia twój akcent. A twoja rodzina?
- Mieszka w Irlandii.
- Nie masz tu znajomych?
- Mam. Taką jedną czarnowłosą koleżankę, która pracuje w MilkShake City. Ma na imię Rosalie. - na co dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Jeśli to cię pocieszy, też mam niewiele znajomych. Wychowałam się w sierocińcu. - patrząc na moją zaciekawioną minę, streściła mi całą historię jej życia.
- Przykro mi z powodu mamy.
- Takie jest życie. Inni się cieszą, a jeszcze inni cierpią.
- Będzie dobrze.
- Mam taką nadzieję. - zapadała cisza. Nie trwała bowiem długo. - W jakim celu przeprowadziłeś się do Anglii? - spytała po chwili.
- Jesienią rozpoczną się castingii do siódmej brytyjskiej edycji muzycznego programu X Factor. - powiedziałem na jednym wdechu. - Chcę wziąć udział. - dodałem po chwili.
- Aha. No to życzę powodzenia.
- Dzięki. Będzie mi potrzebne.
- Trudno mi to powiedzieć.
- To znaczy?
- Nie słyszałam jak śpiewasz.
- Kiedyś usłyszeysz. Jak będę sławny i bogaty non stop w radiu będą leciały piosenki w moim wykonaniu.
- Twoja rodzina przyleci by cię wesprzeć?
- Raczej nie. Chociaż nie wiem. Nie na pewno nie.
- Zdecyduj się. - poweidziała śmiejąc się ze mnie.
- Nie przyjadą.
- Dlaczego?
- Bo przed wyjazdem posprzeczałem się z nimi.
- Przejdzie im.
- Kiedyś tak.
- Czemu do nich nie zadzwonisz? Przecież tęsknisz za nimi.
- Chodziło o moje wzięcie udziału właśnie w tych castingach.
- Coś im nie pasowało.
- Tak szczerze to nie wiem. Ogólnie nie chcieli się zgodzić na mój wyjazd. Jestem niegrzecznym chłopcem.
- Nie wyglądasz.
- Nie no tak szczerze to jestem jak każdy. Czasem narozrabiam a czasem jestem grzeczny. A co do tego wspierania mnie, jesteś chętna?
- To propozycja?
- Może tak, a może nie. Ze wskazaniem na tak. To jak będzie?
- Jak ładnie poprosisz to bez wachania się zgodzę.
- No więc Rosalie, czy zechcesz mnie swoją obecnością wspierać na zbliżających się castingach do siódmej brytyjskiej edycji muzycznego show X Factor?
- Czuję się zaszczycona tym, że będę wspierała przyszłą gwiazdę muzyki.
- Dam ci mój autograf. Jak będę sławny oczywiście.
- A zrobisz sobie ze mną zdjęcie?
- Oczywiście.
- O jak miło. - i tak przez większość czasu rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się. Na szczęście w MilkShake City nikogo poza nami nie było, dlatego też Ros nie musiała stać za ladą. Miałem szczęście, bo kiedy byłem tu ostatnio sytuacja była podobna. Chociaż możliwe, że jeszcze ktoś w tedy tu był. Nie ważne. Ważne, żebyśmy mogli dalej rozmawiać.
*Oczami Julie
Sytuacja u mnie w domu poprawiła się. Dawno nie widziałam mamy pijanej. Chociaż minął zaledwie tydzień od tej naszej poważnej rozmowy, miałam nadzieję, że już tak pozostanie. Moja rodzicielka starała się jak mogła o znalezienie jakiejś pracy czy o spędzanie czasu ze mną i Rayanem. Nadeszła sobota. Czyli jak wcześniej wspomniałam tydzień od tamtego zdarzenia. Wstałam z łóżka. Podeszłam pod szafę i wyciągnęłam z niej zestaw na dzisiaj. Po czym udałam się do łazienki, gdzie jak co rano wykonałam poranną toaletę i ubrałam się. Następnie zeszłam na dół, na śniadanie. Mama przygotowała jajecznicę z bekonem i do tego herbata z cytrynką. Kiedy spożyłam posiłek, umyłam naczynia i usiadłam na fotelu w salonie.
- Julie! Poszłabyś do sklepu po zakupy? - spytała mama, wchodząc do salonu.
- Oczywiście mamo. - powiedziałam, wstając z miejsca gdzie siedziałam.
- Tutaj masz listę. - podała mi kartkę z zeszytu w linię.
- Robimy jakąś imprezę? - spytałam, po oglądnięciu listy od góry do dołu.
- Nie. Po prostu przyjadą do nas goście.
- Kto i kiedy?
- Jutro. Mój brat z rodziną.
- Aha. No to ja tylko skoczę na górę po bluzę.
- Dobrze. - opuściłam salon i wbiegłam schodami na piętro. Weszłam do swojego pokoju i wyciągnęłam z szafy czarną bluzę z kapturem, a następnie zeszłam na dół, ubierając się po drodze.
- Tutaj masz pieniądze. - poinformowała mnie mama, wskazując na blat mebli kuchennych. Wzięłam je i schowałam do kieszeni wraz z listą.
- To ja zaraz wrócę. - powiedziałam i opuściłam dom i ogólnie teren na którym się on mieścił. Na dworze było chłodno. To normalna pogoda jak na Londyn. Włożyłam kaptur na głowę i ruszyłam w drogę. Szłam cały czas prosto. Do miejscowego sklepu było około dziesięć minut drogi.
*Oczami Louisa
Ponieważ pracuję jako szofer, Oliver zlecił mi jakieś zadanie. Mianowicie zawiezienie jakiejś przesyłki. Kiedy już ją dostarczyłem, wracałem w kierunku ich domu, przez osiedle domków jednorodzinnych. Siedząc w czarnym BMW Catherine rozmyślałem o tej pracy. W sumie nie była najgorsza, ale to nie zmienia faktu, że nie dokonam zemsty. Plan już jest świetnie opracowany i właśnie zaczynam go powoli wcielać w życie. Plusem mojej pracy były wysokie zarobki, dzięki którym udało mi się sporo odłożyć na leki dla chorej siostry. Myślałbym tak dalej gdyby nie to, że jakaś czarna zakapturzona postać wyszła mi na jezdnię. Gwałtownie zahamowałem, ale mimo to lekko uderzyłem w tą osobę. Nie zwlekając wyszedłem z pojazdu i podbiegłem to poszkodowanego. Na moje i jej szczęście była przytomna.
- Nic ci się nie stało? - spytałem dziewczynę, jednocześnie pomagając jej wstać.
- Nie.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Nic nie szkodzi. Ja powinnam się była rozglądnąć.
- Uznajmy, że każdy w połowie jest winny. - zaproponowałem, na co ona się uśmiechnęła. - Jestem Louis.
- Ja Julie. Miło mi.
- Może podwieźć cię do domu, tak dla bezpieczeństwa, żebyś już nie weszła nikomu pod koła.
- Bardzo miło z twojej strony, ale właśnie muszę iść do sklepu.
- No to może tam cię podwieźć?
- Jeśli to nie kłopot?
- Wsiadaj. - po paru minutach byliśmy na miejscu. Postanowiłem, że dotrzymam jej towarzystwa. Kiedy już wszystko kupiła, zapakowaliśmy to do bagażnika i ruszyliśmy pod adres, który mi podała. - To co, szykuje się jakaś impreza?
- Tak, na całego. - powiedziała śmiejąc się.
- No to może i ja wpadnę?
- Skoro chcesz. Nie no tak poważnie przyjeżdża brat mojej mamy z rodziną. Ale jak będę robiła imprezę to ciebie pierwszego zaproszę.
- Trzymam cię za słowo.
- Tylko najpierw daj mi twój numer.
- Po co?
- Żebym mogła wysłać ci wiadomość z zaproszeniem.
- Ah no tak. - podałem jej numer.
- Dzięki za podwózkę. - powiedziała kiedy byliśmy pod jej domem. Wyciągnąłem jej siatki z bagażnika.
- Na pewno dasz radę?
- Ja bym nie dała?
- No nie wiem.
- Cześć Louis.
- Na razie. - powiedziałem i z powrotem wsiadłem do samochodu, ruszając w drogę.
_________________________________________________
Cześć :* To już dziesiąty rozdział jaki pojawił się na moim blogu. A że ostatni zawierał tylko jedną perspektywę, to ten zawiera aż trzy. Co do tego rozdziału, według mnie nie jest zbyt ciekawy, ale mam nadzieję, że przez to nie przestaniecie czytać i komentować. Teraz jak mam wakacje, postaram się rozwinąć jakąś akcję, no i może jakieś skrywane tajemnice wyjdą na jaw, albo nawiążą się jakieś głębsze relacje między bohaterami? Tego się już wkrótce dowiecie. A teraz takie małe pytanie? Skoro znacie już mniej więcej wszystkich, gdyż każdego oczami był przynajmniej jeden rozdział, jakbyście dopasowali ich do siebie, w sensie chłopak i dziewczyna. Ja to mniej więcej wiem, o ile w ogóle się do siebie dopasują, ale mam już to zaplanowane. Tak po prostu chciałabym zobaczyć wasze spojrzenie na to wszystko. No to chyba tyle.
Miłych Wakacji :D
Otwarłem oczy. Pierwsze co zrobiłem to pomyślenie o tej niesamowitej dziewczynie, z którą tak dobrze mi się rozmawiało. Mimo, że dane mi z nią rozmawiać było tylko raz, to i tak czułem jak bym ją znał od zawsze. Tutaj w Londynie odczuwałem samotność. Nie znałem nikogo. Spowodowane to było tym, że niedawno się tutaj przeniosłem. Tak to całe żucie mieszkałem w Irlandii, w Mullinger. Brakowało mi rodziców, kolegów, pośród których dorastałem. Jednak jesienią miały się odbyć castingi do siódmej edycji brytyjskiego show, X Factor, w których planowałem wziąć udział. Właśnie to skłoniło mnie do przeprowadzki. Postnanowiłem, że spotkam się z Rosalie. Naszczęście wiedziałem gdzie jej szukać. Nie tracąć czasu, odrzuciłem koudrę na bok i zszedłem z mojego wygodnego łóźka. Powędrowałem do łazienki, gdzie jak co rano wykonałem poranną toaletę i wziąłem zimny prysznić, by się rozbudzić. Następnie wróciłem do pokoju i wyciągnąłem z szafy czarne spodnie, biały t-shirt z nadrukiem i granatową bluzę, gdyż było chłodnawo, po czym włożyłem na siebie wybrane rzeczy. Nie mogłem z domu wyjść bez porząnego śniadania, więc czym prędzej poszdłem do kuchni. Gdy już się tam znalazłem, wyciągnąłem z szafy patelnię i przygotowałem wszystkie potrzebne mi skłądniki na naleśniki. Przygotowałem ciasto, owoce i bitą śmietanę. Po półgodziny byłem najedzony, więc mogłem wyjść. Zamknąłem na klucz swoje mieszkanie i udałem się w stronę centrum. Po godzinie drogi zaszedłem po MilkShake City. Popchnąłem szklane drzwi i znalazłem się w środku. Podszedłem pod ladę.
- Witamy w MilkShake City, w czym możemy pomóc? - powiedziała Ros, na jednym wdechu nie patrząc na mnie.
- A co moglabyć mi polecić? - spytałem. W tedy dziewczyna na mnie spojrzała.
- Niall, cześć. - przywitała mnie z uśmiechem.
- Hej. To ja poproszę, dwa shaki bananowe i jeden truskawkowy. - złożyłem zamówienie, po czym podałem Rosalie wyliczoną sumę pieniędzy.
- Zaraz przyniosę.
- Okey, czekam. - powiedziałem do oddalającej się dziewczyny, która za niecałą minutę wróciła z moim zamówieniem.
- Proszę. - wręczyła mi tacę z trzema shakami.
- Dziękuję. Przysiądziesz się? - spytałem, wskazując na stolik, przy którym siedzieliśmy ostatnio.
- Jestem w pracy.
- To nic.
- No w sumie, za chwilę zaczyna mi się przerwa.
- No widzisz, jak to się ładnie złożyło. Chodźmy. - powiedziałem i pociągnąłem czarnowłosą koleżankę za sobą. - Co słychać? - spytałem, kiedy siedzieliśmy przy stoliku.
- Wszystko okey, a u Ciebie?
- Nudy. Chcesz? - wskazałem na truskawkowego shaka, który był jej ulubionym smakiem, z tego co pamiętam.
- Nie dziekuję.
- Czemu?
- Bo nie chcę żebyś zgłodniał. - wystawiła mi język.
- Widzę, że coś pamiętasz z naszej ostatniej rozmowy.
- Ze szczegółami.
- Ładny naszyjnik. - dziewczyna wzięła do ręki zawieszkę w kształcie serduszka.
- Dziękuję. - odpowiedziała.
- Twój chłopak musi być największym szczęściarzem na ziemi. - powiedziałem, smutnym już tonem.
- Nie mam chłopaka. Ten łańcuszek dostałam na osiemnaste urodziny od swojej przyjaciółki.
- Aha. - powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- To tak na znak przyjaźni. - wyjaśniła. - Nie, że my no coś tam razem...
- Nie, skądrze znowu.
- Po prosru Rachel jest dla mnie jak siostra.
- Nie ma to jak przyjaciele, z którymi się dorastało.
- Tak. Stęskniłam się za nią.
- Ja za moimi też.
- Nie widujecie się na codzień? - spytała.
- Kiedyś owszem, teraz nie. Może przez te dzielące nas kilometry. - popatrzyła na mnie zaciekawiona. - Pochodzę z Irlandii-, a niedawno przeprowadziłem się tutaj.
- To wyjaśnia twój akcent. A twoja rodzina?
- Mieszka w Irlandii.
- Nie masz tu znajomych?
- Mam. Taką jedną czarnowłosą koleżankę, która pracuje w MilkShake City. Ma na imię Rosalie. - na co dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Jeśli to cię pocieszy, też mam niewiele znajomych. Wychowałam się w sierocińcu. - patrząc na moją zaciekawioną minę, streściła mi całą historię jej życia.
- Przykro mi z powodu mamy.
- Takie jest życie. Inni się cieszą, a jeszcze inni cierpią.
- Będzie dobrze.
- Mam taką nadzieję. - zapadała cisza. Nie trwała bowiem długo. - W jakim celu przeprowadziłeś się do Anglii? - spytała po chwili.
- Jesienią rozpoczną się castingii do siódmej brytyjskiej edycji muzycznego programu X Factor. - powiedziałem na jednym wdechu. - Chcę wziąć udział. - dodałem po chwili.
- Aha. No to życzę powodzenia.
- Dzięki. Będzie mi potrzebne.
- Trudno mi to powiedzieć.
- To znaczy?
- Nie słyszałam jak śpiewasz.
- Kiedyś usłyszeysz. Jak będę sławny i bogaty non stop w radiu będą leciały piosenki w moim wykonaniu.
- Twoja rodzina przyleci by cię wesprzeć?
- Raczej nie. Chociaż nie wiem. Nie na pewno nie.
- Zdecyduj się. - poweidziała śmiejąc się ze mnie.
- Nie przyjadą.
- Dlaczego?
- Bo przed wyjazdem posprzeczałem się z nimi.
- Przejdzie im.
- Kiedyś tak.
- Czemu do nich nie zadzwonisz? Przecież tęsknisz za nimi.
- Chodziło o moje wzięcie udziału właśnie w tych castingach.
- Coś im nie pasowało.
- Tak szczerze to nie wiem. Ogólnie nie chcieli się zgodzić na mój wyjazd. Jestem niegrzecznym chłopcem.
- Nie wyglądasz.
- Nie no tak szczerze to jestem jak każdy. Czasem narozrabiam a czasem jestem grzeczny. A co do tego wspierania mnie, jesteś chętna?
- To propozycja?
- Może tak, a może nie. Ze wskazaniem na tak. To jak będzie?
- Jak ładnie poprosisz to bez wachania się zgodzę.
- No więc Rosalie, czy zechcesz mnie swoją obecnością wspierać na zbliżających się castingach do siódmej brytyjskiej edycji muzycznego show X Factor?
- Czuję się zaszczycona tym, że będę wspierała przyszłą gwiazdę muzyki.
- Dam ci mój autograf. Jak będę sławny oczywiście.
- A zrobisz sobie ze mną zdjęcie?
- Oczywiście.
- O jak miło. - i tak przez większość czasu rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się. Na szczęście w MilkShake City nikogo poza nami nie było, dlatego też Ros nie musiała stać za ladą. Miałem szczęście, bo kiedy byłem tu ostatnio sytuacja była podobna. Chociaż możliwe, że jeszcze ktoś w tedy tu był. Nie ważne. Ważne, żebyśmy mogli dalej rozmawiać.
*Oczami Julie
Sytuacja u mnie w domu poprawiła się. Dawno nie widziałam mamy pijanej. Chociaż minął zaledwie tydzień od tej naszej poważnej rozmowy, miałam nadzieję, że już tak pozostanie. Moja rodzicielka starała się jak mogła o znalezienie jakiejś pracy czy o spędzanie czasu ze mną i Rayanem. Nadeszła sobota. Czyli jak wcześniej wspomniałam tydzień od tamtego zdarzenia. Wstałam z łóżka. Podeszłam pod szafę i wyciągnęłam z niej zestaw na dzisiaj. Po czym udałam się do łazienki, gdzie jak co rano wykonałam poranną toaletę i ubrałam się. Następnie zeszłam na dół, na śniadanie. Mama przygotowała jajecznicę z bekonem i do tego herbata z cytrynką. Kiedy spożyłam posiłek, umyłam naczynia i usiadłam na fotelu w salonie.
- Julie! Poszłabyś do sklepu po zakupy? - spytała mama, wchodząc do salonu.
- Oczywiście mamo. - powiedziałam, wstając z miejsca gdzie siedziałam.
- Tutaj masz listę. - podała mi kartkę z zeszytu w linię.
- Robimy jakąś imprezę? - spytałam, po oglądnięciu listy od góry do dołu.
- Nie. Po prostu przyjadą do nas goście.
- Kto i kiedy?
- Jutro. Mój brat z rodziną.
- Aha. No to ja tylko skoczę na górę po bluzę.
- Dobrze. - opuściłam salon i wbiegłam schodami na piętro. Weszłam do swojego pokoju i wyciągnęłam z szafy czarną bluzę z kapturem, a następnie zeszłam na dół, ubierając się po drodze.
- Tutaj masz pieniądze. - poinformowała mnie mama, wskazując na blat mebli kuchennych. Wzięłam je i schowałam do kieszeni wraz z listą.
- To ja zaraz wrócę. - powiedziałam i opuściłam dom i ogólnie teren na którym się on mieścił. Na dworze było chłodno. To normalna pogoda jak na Londyn. Włożyłam kaptur na głowę i ruszyłam w drogę. Szłam cały czas prosto. Do miejscowego sklepu było około dziesięć minut drogi.
*Oczami Louisa
Ponieważ pracuję jako szofer, Oliver zlecił mi jakieś zadanie. Mianowicie zawiezienie jakiejś przesyłki. Kiedy już ją dostarczyłem, wracałem w kierunku ich domu, przez osiedle domków jednorodzinnych. Siedząc w czarnym BMW Catherine rozmyślałem o tej pracy. W sumie nie była najgorsza, ale to nie zmienia faktu, że nie dokonam zemsty. Plan już jest świetnie opracowany i właśnie zaczynam go powoli wcielać w życie. Plusem mojej pracy były wysokie zarobki, dzięki którym udało mi się sporo odłożyć na leki dla chorej siostry. Myślałbym tak dalej gdyby nie to, że jakaś czarna zakapturzona postać wyszła mi na jezdnię. Gwałtownie zahamowałem, ale mimo to lekko uderzyłem w tą osobę. Nie zwlekając wyszedłem z pojazdu i podbiegłem to poszkodowanego. Na moje i jej szczęście była przytomna.
- Nic ci się nie stało? - spytałem dziewczynę, jednocześnie pomagając jej wstać.
- Nie.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Nic nie szkodzi. Ja powinnam się była rozglądnąć.
- Uznajmy, że każdy w połowie jest winny. - zaproponowałem, na co ona się uśmiechnęła. - Jestem Louis.
- Ja Julie. Miło mi.
- Może podwieźć cię do domu, tak dla bezpieczeństwa, żebyś już nie weszła nikomu pod koła.
- Bardzo miło z twojej strony, ale właśnie muszę iść do sklepu.
- No to może tam cię podwieźć?
- Jeśli to nie kłopot?
- Wsiadaj. - po paru minutach byliśmy na miejscu. Postanowiłem, że dotrzymam jej towarzystwa. Kiedy już wszystko kupiła, zapakowaliśmy to do bagażnika i ruszyliśmy pod adres, który mi podała. - To co, szykuje się jakaś impreza?
- Tak, na całego. - powiedziała śmiejąc się.
- No to może i ja wpadnę?
- Skoro chcesz. Nie no tak poważnie przyjeżdża brat mojej mamy z rodziną. Ale jak będę robiła imprezę to ciebie pierwszego zaproszę.
- Trzymam cię za słowo.
- Tylko najpierw daj mi twój numer.
- Po co?
- Żebym mogła wysłać ci wiadomość z zaproszeniem.
- Ah no tak. - podałem jej numer.
- Dzięki za podwózkę. - powiedziała kiedy byliśmy pod jej domem. Wyciągnąłem jej siatki z bagażnika.
- Na pewno dasz radę?
- Ja bym nie dała?
- No nie wiem.
- Cześć Louis.
- Na razie. - powiedziałem i z powrotem wsiadłem do samochodu, ruszając w drogę.
_________________________________________________
Cześć :* To już dziesiąty rozdział jaki pojawił się na moim blogu. A że ostatni zawierał tylko jedną perspektywę, to ten zawiera aż trzy. Co do tego rozdziału, według mnie nie jest zbyt ciekawy, ale mam nadzieję, że przez to nie przestaniecie czytać i komentować. Teraz jak mam wakacje, postaram się rozwinąć jakąś akcję, no i może jakieś skrywane tajemnice wyjdą na jaw, albo nawiążą się jakieś głębsze relacje między bohaterami? Tego się już wkrótce dowiecie. A teraz takie małe pytanie? Skoro znacie już mniej więcej wszystkich, gdyż każdego oczami był przynajmniej jeden rozdział, jakbyście dopasowali ich do siebie, w sensie chłopak i dziewczyna. Ja to mniej więcej wiem, o ile w ogóle się do siebie dopasują, ale mam już to zaplanowane. Tak po prostu chciałabym zobaczyć wasze spojrzenie na to wszystko. No to chyba tyle.
Miłych Wakacji :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)